Estonia zmniejszyła wsparcie dla rodzin wielodzietnych
Nowy, liberalny rząd, strzela sobie w stopę w kwestiach demograficznych. Posłowie zmniejszyli wsparcie dla rodzin wielodzietnych, a wsparli rozwodników.
Estonia, jak każdy z krajów bałtyckich, zmaga się ze spadkiem populacji i groźbą anihilacji wskutek niskiego wskaźnika urodzi i emigracji. W tym kraju żyje niewiele ponad 1,3 mln ludzi. Średnia wieku to blisko 40 lat. Przyrost naturalny jest od wielu lat ujemny, choć jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia przeciętna Estonka rodziła dwójkę dzieci. Teraz notuje się rekordowe liczby rozwodów i związków nieformalnych.
Dlatego estońscy politycy próbowali wspomagać kwestie dzietności przepisami w ramach ustawy o świadczeniach rodzinnych. Rodzin wielodzietnych, z conajmniej trójką dzieci jest blisko 24 tyś. Otrzymywali oni wsparcie socjalne, które jednak od przyszłego roku będzie zmniejszone.
Miesiące dyskusji
Dla polityków stał się to tak duży problem, że nowa koalicja: Partia Reform, socjaldemokraci, Eesti 200 przez miesiące ścierała się z opozycją o kształt ustawy. Partia Centrum, Ojczyzna i EKRE próbowały torpedować wszelkie zmiany, zgłaszając niezliczoną ilość poprawek. W pewnym momencie doszło nawet do wstrzymania prac. Jednak wznowiono je po uchwaleniu wotum zaufania dla rządu.
Od stycznia 2024 r. rodziny z conajmniej trójką dzieci będą otrzymywać 450 euro wsparcia, a z conajmniej siódemką 650 euro miesięcznie. Kwoty te zostały zredukowane o 200 euro. Jak łatwo obliczyć, nie będą to dla państwa duże oszczędności. Na większe wsparcie mogą za to liczyć osoby pobierające alimenty. Stawka wzrośnie dwukrotnie ze 100 do 200 euro. Alimenty pobiera 163 tyś. rodzin.
Spośród innych świadczeń rodzinnych w tym kraju, w Estonii wypłaca się zasiłek porodowy w wysokości 320 euro na każde dziecko, bez względu na status prawny rodzica. W przypadku trojaczków jest to jednak 1000 euro na każde dziecko. Można także pobierać zasiłek rodzicielski w wysokości średniego wynagrodzenia. Świadczenie może być wypłacane przez ponad rok.
fot. twitter/Yan Krukau