Mołdawia odcina się od sowieckiego dziedzictwa
Władze w Kiszyniowie i Bukareszcie podkreśliły europejskie dziedzictwo swojego kraju i związki z Rumunią. Była to reakcja na zaczepkę rzeczniczki MSZ Kremla Marii Zacharowej.
Zacharowa złożyła pokrętne życzenia Mołdawię z okazji 350. lecia kraju. Jednak najbardziej podkreśliła związki z Rosją oraz przymusową sowietyzację kraju. Próbowała też dowodzić odrębności języka mołdawskiego. Dodajmy – zapisywanego cyrylicą. Zaprezentowała je w swoich pseudonaukowych wywodach.
Jednak bardzo szybko nastąpiła reakcja ze strony Rumunii. Rzecznik tamtejszego MSA przypomniał, że historycznie rumuński i mołdawski są tożsame. – Przypominamy pani Zacharowej, że to książę Dimitrie Cantemir wyraźnie napisał nawet w książce wydanej w Sankt Petersburgu, że mieszkańcy księstw wołoskich i mołdawskich mówią jednym i tym samym językiem. Jest to solidny i niezaprzeczalny dowód naukowy, sprzed stuleci, że tak zwany język 'mołdawski’ nie istnieje. Jest tylko język rumuński – powiedział Radu Filip z rumuńskiego MSZ.
W marcu tego roku Mołdawia przyjęła rumuński jako oficjalny język urzędowy. Chciała w ten sposób odciąć się od Rosji, a zbliżyć do UE. Mołdawski zapisywany cyrylicą zachował status tylko w okupowanym Naddniestrzu. Ustawa została przyjęta już w pierwszym czytaniu, choć przeciwko niej protestowali socjaliści i narodowcy. Tak więc rumuński, nauczany w szkołach od 1992 r., został oficjalnym językiem w kraju.
fot. Image by natanaelginting on Freepik