
Pierwszy sukces szczytu NATO: Szwecja i Finlandia dogadały się z Turcją
Nie ma już przeszkód, aby oba kraje skandynawskie zostały członkiem Paktu Północnoatlantyckiego. Sztokholm i Helsinki doszły do porozumienia z Ankarą.
To pierwszy sukces madryckiego szczytu. Wcześniej Turcja zgłaszała wątpliwości, co do obu kandydatów. Powodem było wspieranie kurdyjskich komunistów i autonomistów. Teraz prezydent Recep Tayyip Erdogan otrzymał zapewnienie, że władze poczynią kroki do ekstradycji terrorystów związanych z Partią Pracujących Kurdystanu i radykalnymi islamistami z tureckiej opozycji. Zapowiedziano także wymianę danych wywiadowczych, zniesienie wzajemnych sankcji oraz współpracę wojskową.
To przełom, mimo, że wielu analityków wieszczyło fiasko szczytu jeszcze przed jego formalnym rozpoczęciem. Czarny scenariusz przedstawił m.in. gen. Mieczysław Gocuł. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej mówi, że ustalenia idą w złym kierunku, bowiem ruchy będą wykonywane jedynie na papierze. Według byłego szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego, najsłabszym ogniwem jest brak decyzji NATO w kwestii oddania pod dowództwo sojuszu stacjonujących wojsk w Europie. Nie ma wciąż sił reagowania na wschodniej flance w pełnej zdolności bojowej.
Według gen. Gocuła, wschodnia flanka NATO nie jest ani chroniona, ani bezpieczna, natomiast perspektywa konfrontacji stawia takie kraje jak Polska czy państwa bałtyckie na przegranej pozycji. „NATO ma potencjał militarny, ale nie ma potencjału politycznego, by go wykorzystać do zbudowania w naszej części Europy faktycznego bezpieczeństwa” – mówi. „Gdyby przywódcy się zastanowili na serio, to bardzo szybko by podjęli decyzje o wysuniętej i wzmocnionej obecności NATO na flance wschodniej, aby mogło realizować konkretne zadania operacyjne, które my jesteśmy przecież w stanie precyzyjnie określić, by zapewnić bezpieczeństwo. Aby to jednak było możliwe, to w Polsce powinna stacjonować dywizja NATO” – dodaje.
Jakkolwiek można sobie wyobrazić, że poszczególne siły byłyby efektywniejsze, dowodzone przez dowództwa sił narodowych, kwestie realnej obecności są równie istotne. W obecnej formie NATO ma charakter wybitnie bierny i defensywny, dlatego z nadzieją należy patrzeć na nową formułę strategiczną, której prezentacja jest zapowiedziana podczas obecnego szczytu w Madrycie. Z nadzieją, Polska i inne kraje Trójmorza, patrzą także na zwiększenie obecności wojsk alianckich i zmianę charakteru ich stacjonowania z opcji rotacyjnej, na stałą.
Niemniej zapowiadany niemiecki model obecności, z doskoku, z krajów stacjonujących do strefy zagrożenia, nie może zostać uznany za satysfakcjonujący. Oznaczałoby to potencjalne zajęcie strategicznych obszarów przez wroga np. przesmyku suwalskiego, a potem odbijanie ich, po jakimś czasie, przez siły NATO. Na to wschodnia flanka nie może sobie pozwolić, a jedyna możliwość to obrona granic za wszelką cenę, bez wpuszczania Rosji na swoje terytorium. Wojna na Ukrainie pokazała do czego są zdolni Rosjanie.
Zarówno sekretarz generalny paktu Jens Stoltenberg, jak i prezydent USA Joe Biden, zapowiedzieli, że stacjonujące bataliony natowskie zostaną przekształcone w znacznie liczniejsze bataliony. Zwiększeniu ulegną siły zwłaszcza w krajach bałtyckich. Jednak na pewno nie będzie to zwiększenie ich liczebności do stacjonujących na stałe dywizji, czego chciałyby Litwa, Łotwa i Estonia. Jeśli liczba fizycznie stacjonujących tam wojsk sojuszniczych się nie zmieni – będzie można to uznać za częściową porażkę dyplomatyczną tych krajów.
W przypadku Polski – podobnie. Jeśli obecność wojsk amerykańskich pozostanie na obecnym poziomie 10 tyś. żołnierzy, nasze bezpieczeństwo nie zostanie realnie zwiększone i będziemy musili liczyć głównie na siebie. Czekanie na natowską odsiecz w razie problemów, budzi złe historyczne skojarzenia z II wojną światową, a potencjalna obecność – z duchami zimnej wojny. Wydaje się więc, że obecna administracja Białego Domu, chce wymusić na Europejczykach radykalne zwiększenie wydatków na obronność i poważne potraktowanie kwestii swojego bezpieczeństwa w obliczu zagrożenia ze Wschodu.
Zdjęcie ilustracyjne: Twitter / @jensstoltenberg