Rafał Tomański: Quad nie stanie się azjatyckim odpowiednikiem NATO

Podziel się tym wpisem:

Liczba wyzwań, przed którymi staje świat, a wraz z nim Azja, nie zmniejsza się z czasem. Zmiany na stanowiskach kierowniczych najważniejszych państw stwarzają okazje do wracania z koncepcjami, które dla jednych są koniecznością, dla innych przeżytkiem. Obecnie drugą młodość przeżywa zainteresowanie pomysłem o azjatyckim NATO, tym bardziej iż nowy amerykański prezydent forsuje inicjatywę Quad – pisze Rafał Tomański z ECPP.

Quad, czyli „Czwórka”, składa się z USA, Japonii, Indii oraz Australii. Pierwszy raz na takim forum rozpoczęto rozmowy w 2007 roku, by następnie wrócić do pomysłu po dekadzie. Dla Donalda Trumpa w 2017 roku Quad miał być sojuszem z założenia antychińskim wpisującym się w realia rozpoczętej przez niego wojny handlowej, a następnie działań ograniczających wpływ Pekinu na świecie.

Deklaracje ws. Indo-Pacyfiku

Joe Biden podkreśla, że Quad działa na rzecz wolnego i otwartego rejonu Indo-Pacyfiku. Ma to być również połączone z egzekwowaniem prawa międzynarodowego na morzach Południowochińskim oraz Wschodnio-chińskim, gdzie Chiny prowadzą liczne spory terytorialne z sąsiadami. W obu kwestiach zabiera coraz wyraźniejszy głos Unia Europejska. Wielka Brytania wysłała na początku maja swój najnowocześniejszy lotniskowiec na Indo-Pacyfik, by zacieśniać sojusze z państwami regionu.

Gwarancje działań na rzecz otwartego Indo-Pacyfiku oraz stabilizacji i praworządności na terenie spornych mórz pojawiły się także w oświadczeniu pi wizycie japońskiego ministra spraw zagranicznych Toshimitsu Motegi podczas wizyty w Polsce w maju 2021 roku. Być może zatem i Polski głos stanie się jednym z elementów skomplikowanej układanki geopolitycznej z udziałem Chin.

„Czwórka” stanie się „Piątką”?

Problemem pozostaje tylko fakt, iż Chiny tworzą nowe realia na spornych morzach od lat (na masową skalę rozbudowując sztucznymi wyspami archipelagi Spratly i Paraceli na Morzu Południowo-chińskim od 2014 roku) i nie są w stanie odwieść ich od tej praktyki ani oświadczenia, ani wyroki międzynarodowych sądów. Rosnące znaczenie Chin skłania do szukania rozwiązań mogących stanowić przeciwwagę ich siły, ale czy Quad jest w stanie odpowiedzieć na te potrzeby?

Wypowiedź Edgarda Kagana, starszego dyrektora w biurze Bezpieczeństwa Narodowego w administracji Joe Bidena, daje dość jednoznaczną wykładnię w tej kwestii. Kagan podczas forum „Quad i Korea” zorganizowanego w formie online 7 maja 2021 roku przez Chey Institute for Advanced Studies (instytucja założona w 2018 roku dla upamiętnienia Chey Jong-hyona, prezesa południowokoreańskiego koncernu SK Group) stwierdził, iż „Czwórka” nie jest sojuszem bezpieczeństwa ani odpowiednikiem azjatyckiego NATO. Quad ma pełnić funkcję „otwartej architektury zachęcającej innych do udziału i wspólnej pracy nad rozwiązywaniem prawdziwych problemów, zagrożeń i wyzwań”. Kagan podkreślił, że nie jest to organizacja o charakterze formalnym, której celem jest przywództwo w określonym zakresie. Dodał, że Quad ma charakter „wartościowej struktury, na której można się oprzeć stawiając czoła wspólnym wyzwaniom”.

Takie słowa wypowiedziane podczas forum i Quad organizowanym przez Koreę Południową niosą dodatkowe znaczenie. Seul zastanawia się od pewnego czasu nad przystąpieniem do „Czwórki” – która w oczywisty sposób musiałaby wówczas także zmienić nazwę na proponowaną Penta – jednak znaczna liczba sporów toczonych obecnie z Tokio jest zbyt duża, by mieć Japonię jako sprawdzonego partnera w inicjatywie powołanej w celu wspólnego działania wobec większego „wroga”. Południe podkreśla w ostatnich tygodniach, że nie zamierza opowiadać się jednoznacznie ani po amerykańskiej, ani chińskiej stronie, co również daje wiele możliwości rozwiązań podczas zbliżającego się spotkania południowokoreańskiego prezydenta Moon Jae-ina z Joe Bidenem w Waszyngtonie. Moon będzie drugim przywódcą, jaki zostanie podjęty w Białym Domu od inauguracji Bidena, ale tym pierwszym był już w połowie kwietnia premier Japonii, Yoshihide Suga.

Format do rozmów, lecz nie azjatyckie NATO

Korei Południowej też nikt dotychczas do Quad nie zaprosił, zatem chęć dołączenia do „Czwórki” może być wyłącznie marzeniem jednej strony tamtejszej sceny politycznej. Kwestia opowiedzenia się po amerykańskiej lub chińskiej stronie też w pewien sposób została już zadecydowana wcześniej, ponieważ na terenie Południa stacjonuje amerykański kontyngent ponad 28 tys. żołnierzy.

Zamiast azjatyckiego NATO Quad ma zatem być formatem do rozmów o ochronie klimatu, walce z pandemią i pracy nad innowacyjnym technologiami. Kagan podkreślił, że nie ma tam miejsca dla Chin, ponieważ inicjatywa jest skierowana wyłącznie dla krajów wspierających ideę „wolnego i otwartego Indo-Pacyfiku” oraz do tych, które nie sięgają po politykę odwetową w kwestiach gospodarczych.

Powodem powstania pierwotnego NATO była konieczność ustabilizowania sytuacji po II wojnie światowej. Trzeba było zatrzymać falę destrukcji, kolonializmu i nastrojów nacjonalistycznych w Europie. Amerykańscy stratedzy stwierdzili, że lekarstwem na nacjonalizm może być transnacjonalizm, czyli zastąpienie koncepcji narodu czymś większym, międzynarodowym. NATO powstało jako światowy parasol dbający o poprawność rozwoju rynków i stref wolnego handlu. Dbano o utrzymanie równowagi pomiędzy Zachodem a blokiem wschodnim.

Dziś trudno jest widzieć ten sam układ sił, jaki był podczas Zimnej Wojny. NATO stoi na straży bezpieczeństwa przed działaniami strony rosyjskiej, ale nie wydaje się zbyt przekonujące w obliczu realnych ruchów wojsk na Krymie i separatystycznych żądań tego obszaru. Powstaje nowa równowaga państw, której utrzymaniem powinna zająć się dodatkowa organizacja.

Polityka Pekinu: małe kroki, usypianie, planowanie

Pozycja USA jest coraz częściej wystawiana na próbę. Prezydent Obama nie obronił Syrii, nie wykazał się stanowczością wobec nowych władz w Egipcie, wciąż szuka sposobu na skuteczne zagrożenie bezkarności Rosji. Rośnie za to znaczenie Chin i to one uzurpują sobie rolę strażnika pokoju w Azji. Widać to dobrze na przestrzeni ostatnich kilku lat, które upływają w Azji Południowo-Wschodniej pod znakiem ciągłych waśni terytorialnych. Najpoważniejsze z nich toczą się między Chinami a Japonią o sporny archipelag, który dla pierwszych funkcjonuje jako Diaoyu, dla drugich jako Senkaku. Co jakiś czas Państwo Środka zaskakuje świat wyznaczając nowe granice stref wpływów. A to powiększy bez ostrzeżenia granice bezpieczeństwa lotów, tzw. ADIZ. A to przypisze sobie nowe wpływy na terenie Morza Południowochińskiego z naruszenie ONZ-owskiej konwencji prawa morskiego. Pod koniec 2012 roku Chiny wprowadziły do obiegu nowe paszporty biometryczne, w których sporne z wieloma państwami wyspy zaznaczono linią demarkacyjną włączając je jako teren chiński. Ta linia znana jest w Azji jako nine-dotted line, granica 9 kresek, które pokazują zasięg terytorialny Chin. 9 spornych terenów to m.in. Wyspy Paracelskie (spór z Wietnamem), wyspy Spratly (z Filipinami, Brunei, Malezją, Tajwanem i Wietnamem) oraz rafa Scarborough (Filipiny). Rządy Filipin i Wietnamu ostro protestowały przeciwko wyraźnemu zaznaczeniu tych granic w chińskich paszportach. Przybijanie oficjalnych pieczątek w nowych dokumentach świadczyłoby, że pozostałe państwa akceptują nowy stan posiadania Chin.

Batalie Chin o coraz to nowe fragmenty terenu przypominają starania Rosji o przyłączeniu Krymu. Krok po kroku, działania są dokładnie planowane, międzynarodowa czujność usypiania i podczas, gdy już nikt nie pamięta, o co chodziło we wcześniejszych sporach, następuje kolejna eskalacja. I znowu historia zatacza koło. Wyczuleni na punkcie chińskiej ekspansji są oczywiście mieszkańcy spornych terenów. Chiński rząd nic sobie z tego jednak nie robi i kontynuuje swoją politykę.

Zawsze przecież może być gorzej. Wspólnym wrogiem dla Chin i pozostałych państw jest Japonia. Wrogiem pomimo ponad siedmiu dekad, które minęły od zakończenia II wojny światowej i wrogiem na własne życzenie, ponieważ poprzedni premier Kraju Kwitnącej Wiśni, Shinzo Abe, wielokrotnie dawał upust swoim nacjonalistycznym zapędom. Mimo iż jego ludzie są zmęczeni dwoma dekadami stagnacji gospodarczej, ciągnącymi się od 10 lat problemami ze skażeniem w Fukushimie i brakiem perspektyw na zmiany na lepsze, Abe grał na nosie sąsiadom Japonii odwiedzając kontrowersyjną świątynię Yasukuni. Spoczywają w niej dusze 14 japońskich największych zbrodniarzy wojennych. Premier odwiedzając to miejsce kultu wszystkich ofiar światowego konfliktu, potwierdza szacunek, jaki żywi od dzieciństwa przywódcom Japonii nacjonalistycznej, zapatrzonej w swoją wielkość i dumę.

Quad papierową koncepcją?

Na tle tego pojedynku gigantów, czyli Chin i Japonii, jest bardzo wiele mniejszych gospodarek, które mają wiele do zaoferowania. Shinzo Abe wiedział, że chiński rynek jest dla Japonii stracony. Za dużo złych słów padło z obu stron, by można było szybko wrócić do normalności. Podobnie rzecz ma się ze sprawami koreańskimi. Korea Południowa nie doczekała się oficjalnych przeprosin za zbrodnie popełnione na ludności cywilnej podczas II wojny światowej przez japońskich żołnierzy. Nawet stanowiska nieoficjalne, jak raport Kono z 1993 roku oraz stanowisko Murayamy, premiera Japonii z 1995 roku, gabinet Abe poddawał rewizji. Korea nie chce budować relacji partnerskich z państwem, które tyle lat po wojnie nie chce zwyczajnie przyznać się do błędów sprzed kilku pokoleń. Antyjapońskie nastroje podsycane są przez Chiny, a to prowadzi do tak kuriozalnych i niepotrzebnych sytuacji jak powstanie muzeum poświęconego zabójcy pierwszego japońskiego premiera Ito Hirobumiego, Koreańczyka An Jung-geuna. Do zabójstwa doszło ponad wiek temu, w 1909 roku na dworcu w mieście Harbin, na północy Chin. Od stycznia 2014 roku na tym samym peronie można obejrzeć stałą ekspozycję poświęconą zamachowcowi. To cios wymierzony w Japończyków i próba stworzenia przeciwwagi dla świątyni Yasukuni. Japonia wie, że z Chinami i Koreą wiele chwilowo nie ugra, dlatego stara się przekonać do siebie pozostałe kraje regionu.

O konieczności stworzenia azjatyckiego NATO zaczęto mówić wraz z koncepcją „zwrotu ku Azji” (pivot to Asia) prezydenta USA Baracka Obamy. Japonia wówczas także śmielej wysuwała taką propozycję. Mówił o niej najwięcej Shigeru Ishiba, w latach 2012-14 szef rządzącej partii LDP, drugi po ówczesnym premierze Abe przedstawiciel tej siły politycznej. Ishiba to były minister obrony, który uchodzi za entuzjastę militariów. W przeszłości wspominał już o tym, że Japonia powinna utrzymywać reaktory atomowe, by w razie potrzeby mieć możliwość produkcji broni atomowej. Polityk forsował także coraz większe zacieśnianie współpracy japońskich Sił Samoobrony z amerykańskim wojskiem. O tym, jak trudno jest wierzyć w dobre intencje polityków Kraju Kwitnącej Wiśni pokazuje komentarz Ishiby o przeciwnikach wspominanej ustawy o cenzurze (nowe prawo wprowadzane na przełomie 2014 i 2015 roku porównywane do ograniczenia wolności wypowiedzi) –  ich protesty porównał do aktów terroryzmu.

O azjatyckim NATO mówiono wielokrotnie, by jedynie rysować taka możliwość mniej lub bardziej szczegółowo. Nic z tych zapowiedzi nie wyszło. Wspólnota państw Azji Południowo-wschodniej (ASEAN) także nie mówi jednym głosem, gdy w grę wchodzi sprzeciwianie się działaniom Pekinu. Quad miał stanowić poważną alternatywę dla regionu w tej kwestii, ale mając w pamięci dotychczasowe decyzje w tej sprawie, także ma większe szanse pozostać koncepcją papierową niż realnie sprawdzającą się, gdy zajdzie taka potrzeba.

Autor jest dyrektorem Działu Chin i Azji Wschodniej Europejskiego Centrum Projektów Pozarządowych, byłym korespondentem Polskiej Agencji Prasowej z Pekinu.

Fot. Twitter/White House

Skip to content