
Co dalej z umową inwestycyjną między UE a Chinami?
Okoliczności zakończenia rozmów nad umową o inwestycjach między UE a Chinami (CAI, EU-China Comprehensive Agreement on Investment) mogły budzić zdziwienie. W ostatnich godzinach kończącego się 2020 roku poinformowano o finale negocjacji, które ciągnęły się latami. Wszystko wskazywało na wielki pośpiech ze strony Brukseli, bowiem z końcem grudnia Niemcy zdawały swoją prezydencję w Unii. Ponad cztery miesiące później wiadomo, że to przyspieszone tempo nie zadziałało. Więcej Unię od Chin dzieli niż łączy, a nad CAI zawisły ciemne chmury.
Unia dołączyła w ostatnich tygodniach do nowego wspólnego frontu szeroko rozumianego Zachodu, na forum którego krytykuje się Chiny. Powodów jest wiele: łamanie praw człowieka, rzekome obozy koncentracyjne dla Ujgurów w prowincji Xinjiang, sankcje gospodarcze, nierówne traktowanie partnerów, uzależnianie mniejszych gospodarek od chińskiego kapitału do granic niewypłacalności oraz brak poszanowania prawa międzynarodowego na spornych morzach Południowo- i Wschodnio-chińskim. Wyliczanka mogłaby się w sumie nie kończyć, a kaliber zarzutów daje do zrozumienia, że ma się do czynienia z kłopotami zadawnionymi, a nie takimi, które nagle dały o sobie znać po niemal sylwestrowej finalizacji rozmów z Brukselą.
Antychiński klimat
Coraz większy opór Unii przed otwieraniem się na Chiny na dotychczasowych warunkach sugeruje zmianę dotychczasowego status quo. Niemcy nie sprawują już prezydencji UE, ale co ważniejsze we wrześniu z urzędem kanclerza pożegna się Angela Merkel. Po 16 latach polityk, która otworzyła swój kraj w jeszcze większym stopniu niż wcześniej na chińskie towary i która była w stanie regularnie spotykać się z przewodniczącym Xi Jinpinigem przejdzie na emeryturę.
Wiadomo, że kontynuacja jej strategii nie wchodzi obecnie w grę. Można by pokusić się o stwierdzenie, że popieranie działań handlowych w poprzedniej formie przestało być „w modzie”, nie mówiąc już o „dobrym tonie”. Antychiński klimat, który zbudował poprzedni amerykański prezydent Donald Trump utrzymał się i jednocześnie ewoluuje w stronę nowego ładu USA wprowadzanego przez Joe Bidena. Trump do siebie zrażał i wręcz wypadało mieć od niego odmienne zdanie. Biden, jako ten lepszy i bardziej sensowny prezydent, nie może zostać potraktowany tak samo. Jeżeli on sam i jego ludzie zachęcają do wspólnego frontu przeciw Pekinowi, nie można na to pozostać obojętnym.
Urażona duma UE
W ten sposób wokół CAI nie ma już pozytywnego klimatu do dalszych rozmów. Unia wystosowała na wiosnę przełomowe sankcje wobec chińskich urzędników (był to pierwszy taki krok od wydarzeń z czerwca 1989 roku, gdy doszło do masakry antyrządowych protestów na pekińskim placu Tiananmen), Chiny odpowiedziały tym samym i unijna duma poczuła się niezwykle urażona. Może to i mało dyplomatyczne stwierdzenia, ale w rzeczywistości tak to się przedstawia. Co prawda po doniesieniach francuskiej agencji prasowej AFP o tym, że Unia całkowicie zrezygnowała z prac nad ratyfikacją CAI, szef unijnego handlu Valdis Dombrovskis temu zaprzeczył, ale przyznał rację, że chińskie sankcje nie przyczyniły się do poprawy klimatu wokół dalszych prac nad wdrożeniem umowy.
Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej broni umowy twierdząc, że media przekręciły słowa Dombrovskisa. On sam nie pomaga dodając, iż postęp w rozmowach będzie zależeć od tego, jak bardzo zaawansowane dalsze negocjacje się okażą. Do ratyfikacji umowy i tak daleka droga, ponieważ musi się na nią zgodzić zkazdy parlament państwa członkowskiego z osobna, a następnie parlament europejski.
Szef unijnej dyplomacji, Josep Borell w marcu stwierdził na swoim blogu, iż Unia może i nie mówi jednym głosem, ale nie może dać przyzwolenia na „nieproporcjonalne i nieuzasadnione” sankcje ze strony Chin.
Co zrobią USA?
Nie wiadomo także jednoznacznie, jak wobec Chin zachowa się Waszyngton pod wodzą Bidena. Niektóre komunikaty pozostają sprzeczne, do większości na razie trudno się przywiązywać. Z pewnością wiele może zależeć od spotkania amerykańskiego prezydenta z południowokoreańskim odpowiednikiem, Moon Jae-inem, do którego dojdzie 21 maja w Białym Domu. Podczas majowego spotkania szefów dyplomacji G7 w Londynie uzgodniono przełomową deklarację wspierającą przyjęcie Tajwanu na prawach pełnoprawnego członka międzynarodowych organizacji jak np. Światowej Organizacji Zdrowia. Dla Chin, które Tajwan uznają za zbuntowaną prowincję, którą prędzej czy później i tak się przyłączy do reszty kraju, to wizerunkowa potwarz. Tajwan w ich rozumieniu nie posiada żadnej państwowości i nie może być traktowany jako osobny podmiot międzynarodowy.
Z początkiem maja Wielka Brytania skierowała w dziewiczy rejs na Morze Południowochińskie i obszar Indo-Pacyfiku swój najnowocześniejszy lotniskowiec. W sierpniu swój okręt w ten sam region wyślą po raz pierwszy Niemcy, co również nie zostanie uznane za dobry sygnał do dalszych negocjacji handlowych przez Pekin, który nie życzy sobie jakiegokolwiek podważania swoich roszczeń na terenie spornego morza.
Druga połowa maja może przynieść głosowanie w unijnym parlamencie nad tym, co zrobić z CAI. Prawdopodobnie trafi na półkę w oczekiwaniu na lepsze czasy.
Autor jest dyrektorem Działu Chin i Azji Wschodniej Europejskiego Centrum Projektów Pozarządowych, byłym korespondentem Polskiej Agencji Prasowej z Pekinu.