Tuż przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Pekinie media obiegła informacja jakoby XI Jinping miał osobiście prosić Władimira Putina o nierozpoczynanie inwazji lub jakichkolwiek działań militarnych wymierzonych w Ukrainę przed i w trakcie igrzysk. I choć brzmi to jak scenariusz rozmów, które faktycznie mogły się wydarzyć, to MSZ Rosji oraz Chin oficjalnie zaprzeczyły, że taka dyskusja miała miejsce. Taka konsultacja między najważniejszymi przedstawicielami Rosji i Chin – jeśli miała miejsce – to na pewno nie w kontekście igrzysk.
Globalna opinia publiczna wykorzystuje igrzyska olimpijskie w celu przeciwdziałania potencjalnemu zagrożeniu bezpieczeństwa Ukrainy ze strony Rosji. Budowanie narracji, w której Rosja rozważa eskalację konfliktu militarnego z Ukrainą w przededniu wielkiego sportowego święta ma służyć nie wyczuleniu państw Europy, a właśnie Chin oraz pozostałych globalnych graczy. W Europie i w Stanach Zjednoczonych nikt nie ma wątpliwości, że sytuacja na granicy ukraińsko-rosyjskiej tuż przy wschodniej flance NATO jest najgorsza od lat. Lecz o potencjalnej eskalacji konfliktu musi usłyszeć – dosłownie – cały świat. I właśnie temu mają służyć wszelkie doniesienia o rozmowie prezydenta Chin i Rosji o problemie. Choć jest to nierealne, to tworzenie takiego przekazu ma przypominać Rosjanom, że są poddawani ocenie przez wszystkich graczy międzynarodowych. Bezpośrednie zaangażowanie wizerunkowe Xi Jinpinga w narastający konflikt oraz połączenie tego faktu z Igrzyskami Olimpijskimi w Pekinie (na których Chinom zależy, by odbyły się bez dodatkowych kontrowersji wokół), jest zabiegiem, którego Rosjanie zapewne się nie spodziewali. Można oczywiście również zastanawiać się czy destabilizacja Europy jest na rękę Chinom, ale na pewno Pekinowi na rękę nie jest dyskusja o konflikcie zbrojnym w trakcie igrzysk olimpijskich.
O tym, że Rosjanie planują potencjalne działania militarne w okresie zbliżonym do sportowego święta, świadczy współczesna historia. W 2008 roku Igrzyska Olimpijskie również odbywały się w Pekinie, w dniach 8-24 sierpnia. Od lipca tego roku w bardzo szybkim tempie narastało napięcie na granicy gruzińsko-rosyjskiej, co skończyło się kilkudniową wojną w Osetii Południowej i Abchazji w sierpniu 2008 roku. Operacje militarne miały miejsce akurat w trakcie trwania igrzysk olimpijskich. W 2014 roku, w dniach 7-23 lutego trwały Igrzyska Olimpijskie w Soczi, w Rosji. Dokładnie 20 lutego tego samego roku rozpoczęła się rosyjska operacja na Krymie. Niecałe dwa miesiące po igrzyskach w Soczi nastąpiła kolejna eskalacja konfliktu z Ukrainą, tym razem na jej wschodniej granicy. Konflikt ten trwa do dzisiaj. I ma niestety szansę na nowy rozdział, co pokazuje historia działań Rosji w okresie olimpijskim.
W ani jednym, ani drugim przypadku, Rosjan nie dosięgnęła żadna konsekwencja sportowa. A takowa może być bardzo bolesna dla Moskwy. Można domniemywać czy późniejsze działania Światowej Agencji Antydopingowej były tak zdecydowane w odpowiedzi na agresywną politykę Rosjan, lecz de facto nie zaszkodziło to bardzo wizerunkowi Rosji. Najwyższą możliwą karą na takie działania jest wykluczenie Rosji z międzynarodowych organizacji sportowych. Co za tym idzie, rosyjscy sportowcy nie mogliby uczestniczyć w żadnym wydarzeniu sportowym na świecie. Rosja nie była by reprezentowana przez żadnego atletę. Na pierwszy rzut oka wydaje się to błahe działanie, lecz znowu – jak pokazała historia – takie wykluczenie może być bardzo dotkliwe dla kraju. Stanowiłoby to symboliczne wykluczenie ze społeczności międzynarodowej, a takie działanie ma olbrzymi ładunek emocjonalny. Republika Południowej Afryki została wykluczona z Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w maju 1970 roku, skutkiem czego było piętnowanie tego kraju na arenie międzynarodowej i wydatnie przyczyniło się do upadku wewnętrznej polityki apartheidu.
Dlaczego Rosjanie znów podejmują takie działania tuż przed jedną z najważniejszych imprez sportowych? Ponieważ już wtedy jest za późno, żeby wykluczyć rosyjskich sportowców – władze MKOl nie chcą karać sportowców za działania polityków. A nawet jeśli już mają taki zamiar, to dzień przed bardzo dużą i skomplikowaną logistycznie imprezą, jest to wręcz niewykonalne oraz wiąże się z ogromnymi kosztami. A tych jak wiemy, MKOl nie zwykł ponosić.
Mieszko Rajkiewicz – Doktorant na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert Instytutu Nowej Europy. Specjalista z zakresu upolitycznienia i globalizacji sportu. Analizuje sprawy dotyczące dyplomacji sportowej, „sportswashingu” oraz znaczenia sportowego „soft power” we współczesnych stosunkach międzynarodowych.
Wsparcie analityczne: dr Aleksander Olech