Autor: Prof. Csaba György Kiss

Czy pamięć środkowoeuropejska posiada swoiste cechy?

Podziel się tym wpisem:

„Nasza pamięć historyczna w jednym ważnym punkcie różni się od Europy Zachodniej: my musimy się mierzyć z ciężkim dziedzictwem nie jednego, ale dwóch totalitaryzmów” – pisze prof. Csaba György Kiss węgierski literaturoznawca, historyk kultury.

Czesław Miłosz podczas ceremonii wręczenia Nagrody Nobla w 1980 roku w swoim przemówieniu wypowiedział te słowa: „Pamięć jest więc tą naszą, nas wszystkich z “innej Europy” siłą, ona to chroni nas od mowy owijającej się sama o siebie, jak bluszcz owija się o siebie kiedy nie znajduje oparcia w murze albo pniu drzewa.“ To nie jest przypadek, że polski poeta jeszcze przed wielką falą badania pamięci podkreślał znaczenie pamięci dla naszej Europy. (Pierre Nora dopiero w 1984 roku wydał pierwszy tom z serii Les Lieux de mémoire zapoczątkujący cały nurt.) Miejsca pamięci. Nie w formie innej przeszłości, historii będące w opozycji, lecz jako współczynnik tworzący wspólnotę. W takim rozumieniu, jak to Anthony D. Smith, badacz nacjonalizmów, określał: „no memory, no identity – no identity, no nation”.

W tej części kontynentu mieliśmy okazję doświadczyć wcale nie skazane na niepowodzenie próby przerabiania na dużą skalę pamięci zbiorowej. Przeszłość oraz charakterystyczną cechę pamięci zbiorowej regionu Europy Środkowo-Wschodniej stworzyło kolonialistyczne dążenie totalitarnej władzy państwowej, sterowanej z zagranicy, zmierzającej do całkowitej zmiany świadomości zbiorowej zgodnie z jej interesami. W tej dyktaturze dla wszystkich stało się jasne, że pamięć jest czynnikiem władzy. Przy użyciu brutalnej przemocy, manipulacji, nowoczesnych środków masowego przekazu była prowadzona walka przeciwko tradycyjnej pamięci zbiorowej, wymachując flagami nowoczesności, pod hasłem „Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata“. W poszczególnych krajach te dążenia miały pewne elementy odmienne, lecz centralnym ich punktem była walka przeciwko lokalnemu nacjonalizmowi, w imię internacjonalizmu „ponadnarodowego”, co tak naprawdę oznaczało przyjęcia sowieckiej wyższości.

Gdy spojrzymy na świat symboli, na przykład na święta narodowe i państwowe, należało wybrać taki dzień, kiedy wojska radzieckie dotarły na granic danego państwa, w wyniku czego obalono dotychczasowy ustrój polityczny. Bardziej szczegółowo analizując, nawet i to rozróżniono, który kraj brał udział w wojnie jako sojusznik Trzeciej Rzeszy. Na przykład Węgry i Rumunia otrzymały godło państwowe, przypominające państwa członkowskie Związku Radzieckiego.

Ważny punkt zwrotny stanowi w naszej pamięci zbiorowej okres drugiej wojny światowej. Większość państw naszego obszaru – Słowacja, Węgry, Rumunia, Chorwacja – należało do strefy wpływów Trzeciej Rzeszy, lub było jej sojusznikiem. Zniszczenia wojenne, ofiary wojskowe i cywilne walki, wliczając w to wywózkę i likwidację milionów Żydów, obozy śmierci, Gułag, wypędzenie milionów ze swojej ojczyzny – to wszystko w znacznie większym stopniu dotykało Europę Środkowo-Wschodnią, niż zachodnią część naszego kontynentu. Świetna książka autorstwa Timothy’ego Snydera daje doskonały obraz tych czasów. W dodatku zakończenie wojny jednocześnie oznaczało „wyzwolenie” oraz przedostanie się do strefy wpływów innego państwa totalitarnego. Z tego powodu nie mogło dojść do rewizji pamięci narodowej, co jest ważnym elementem spojrzenia sobie w oczy pod względem własnej odpowiedzialności.

A różnica pod względem politycznym, ideologicznym i społecznym była zasadnicza. W sposób oczywisty, również pod względem pamięci zbiorowej.

Żelazna Kurtyna wśród pamięci europejskich?

Po „wielkim” przyłączeniu doszło do znaczącej debaty w Parlamencie Europejskim na temat polityki pamięci. Zasygnalizowany dylemat próbował trzynaście lat temu zbadać Emmanuel Droit, młody francuski historyk w swojej publikacji pod tytułem Le Goulag contre la Shoah (Gułag kontra Shoah). Ponieważ wraz z poszerzeniem Unii Europejskiej stało się jasne, że inaczej kształtowała się kultura pamięci w „starych” oraz w „nowych” państwach członkowskich. Według jego analizy, na Zachodzie w latach 90-tych doszło do pewnej dekonstrukcji narodowej historii.

Z kolei na wschodzie (autor konsekwentnie mówi o dwóch częściach kontynentu) właśnie doszło do unarodowienia historii i przeprowadzono pewnego rodzaju ideologiczną dekolonizację. Wiemy, że to tylko po części jest prawdą, przecież w Rumunii za rządów Ceaușescu, jak i w Bułgarii za czasów Żiwkowa panowały szowinistyczne poglądy historyczne. W świecie zachodnim centralnym elementem, niemal na zasadach wyłączności, stopniowo stał się holokaust, z kolei kraje wschodnie wielokrotnie wskazywały, że cierpienie za czasów radzieckich zostały pominięte w zbiorowej pamięci europejskiej. Jeden z wniosków analizy porównawczej przeprowadzonej w opracowaniu stanowi: jakie by nie kryły się przemyślenia polityczne czy naukowe za tą asymetryczną sytuacją, faktem pozostaje, że na zachodzie nie uwzględniono swoistej kultury pamięci państw „wschodnich”. Oczywiście słuszne jest przytoczone założenie, że nie jest dobrym rozwiązaniem poszukiwać hierarchii między cierpieniami za czasów nazistowskich oraz czasów radzieckich, rozważając, które by były straszniejsze, w ten sposób relatywizować jedne lub drugie czasy. Wniosek: należy się liczyć jeszcze jakiś czas z dialogiem pomiędzy tymi pamięciami. Andrzej Nowak, polski historyk, w 2015 roku w swoim opracowaniu zadał pytanie: czy w ogóle jest możliwe do doprowadzenia do konsensusu między różnymi pamięciami? Ważnym punktem jego analizy było stwierdzenie, że nie sposób uniknąć zastanowienia, jakie trudności mogą wynikać z sytuacji, gdy zachodni punkt widzenia z góry uznaje siebie za posiadacza prawdy.

Walne Zgromadzenie ONZ w 2005 roku ogłosiło 27 stycznia (rocznica wyzwolenia obozu w Auschwitz) Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu. W Unii Europejskiej od 2008 roku pojawiały się inicjatywy, by ustanowić dzień pamięci dwóch systemów totalitarnych. Ostatecznie w 2009 roku Parlament Europejski uchwalił, że tym dniem będzie 23 sierpnia. To właśnie tego dnia w 1939 roku nazistowski oraz radziecki minister spraw zagranicznych podpisali porozumienie, którego aneks rozporządza o tym w jaki sposób te dwa państwa podzielą Europę Środkowo-Wschodnią na strefy pływów, likwidując Polskę.

Po drugiej wojnie światowej, zachodnie elity intelektualne sukcesywnie przystępowały do odkrycia tej drogi prowadzącej do tragedii, jednak nie przeprowadzono dyskusji o tym, jakie konsekwencje zrodził fakt, że imperium nazistowskie zdołano pokonać jedynie w sojuszu z innym imperium totalitarnym. Nie możemy zapominać o tym, że wraz z upadkiem Berlina (aczkolwiek Stalin ponoć przyjmując gratulacje zaznaczył, że Kozacy cara Aleksandra poili swoje konie nad Sekwaną) Związkowi Radzieckiemu udało się osiągnąć znaczący sukces w stosowaniu języka, sięgającego aż do Oceanu Atlantyckiego. Lewica zachodnioeuropejska używała języka w tym samym rozumieniu, jak oni. W tym rozumieniu to schematowi manicheistycznego dobra i zła najbardziej odpowiadała para przeciwieństw typu postępowy i reakcyjny, lub antyfaszysta i faszysta. W ten sposób w zachodnich elitach politycznych i intelektualnych nie było zbytniej otwartości na to, aby symbole nazistowskie i komunistyczne jednakowo potraktować, jako symbolikę przeciwko ludzkości.

W 2005 roku, podczas swojego przemówienia z okazji rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Buchenwald hiszpański pisarz, ówczesny więzień obozu, Jorge Semprun, powiedział że podczas kolejnych wspomnień za dziesięć lat, również doświadczenia Gułagu zostaną zawarte we wspólnej pamięci europejskiej. Jednak nawet piętnaście lat później nie jesteśmy w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi w tej kwestii.

Jak długi jest cień komunistycznej przeszłości?

Trzy dekady już po „wielkiej przemianie“ wiele osób ciągle i ciągle zadaje to pytanie. A przecież bardzo poważne badania powstały zarówno z zainteresowanych państwach, jak i z pióra zagranicznych obserwatorów. Cechą charakterystyczną dla tych przemian politycznych był – z wyjątkiem Rumunii – „aksamitny“ charakter i nie tylko pod tym względem, że nie było krwawych starć, lecz również i pod tym względem, że demokratyczne siły polityczne, obejmujące władze, powstrzymywały się również od rozliczenia nawet merytorycznego. Premier Tadeusz Mazowiecki w dniu 24 sierpnia 1989 roku, w swoim wystąpieniu w Sejmie, powiedział tak: „Odetnijmy grubą kreską to, co było.“ Te słowa można było zinterpretować również tak, że przykryjmy zasłoną zapomnienia to, co się wydarzyło w okresie komunizmu. Należy jednak wiedzieć, że tego historycznego lata wcale jeszcze nie można było uznać zmiany zachodzące w Polsce za nieodwracalne. Na drodze porozumienia nastąpiła przemiana, a rozliczenie przeszłości nie figurowało wśród tematów do negocjacji. W tym względzie również i z kierunku zachodniego świata napływały opinie uspokajające, włączając w to również odpowiedzialność Związku Radzieckiego. Przecież nie możemy zapomnieć o tym, że te przemiany równocześnie oznaczały likwidację dyktatury, jak również uwolnienie się od obcej okupacji. W ten sposób w naszych krajach często pomijano symboliczne pożegnanie systemu komunistycznego, potępienie dyktatury, a wielu postaciom ze starych elit rządzących i gospodarczych udało się zachować pozycje w nowym, demokratycznym ładzie politycznym.

To było bardzo pouczające, że rządzące podczas dyktatury monopartie, przemianowane na socjalistyczne, zostały bez żadnych zastrzeżeń uznane przez partie socjaldemokratyczne w Europie Zachodniej za przedstawicieli demokratycznych sił politycznych. Te „postkomunistyczne“ ugrupowania w późniejszych czasach w Polsce i na Węgrzech nie raz zdołały wrócić do władzy. Co prawda na Węgrzech w 1991 roku parlament przyjął z większością dwóch trzecich głosów tzw. Ustawę o zadośćuczynieniu, która mogła umożliwić rozliczenie przestępstw dokonywanych ze względów politycznych, jednak Trybunał Konstytucyjny zakwestionował ten przepis. W Czechosłowacji uniemożliwiono członkom nomenklatury komunistycznej powrót do życia politycznego, wdrażając tzw. lustrację (prześwietlenie). Konstytucje przejęte w Czechach i na Słowacji w 1993 roku jednoznacznie uznały system polityczny totalitarnej dyktatury za nieludzki i nielegalny. Jednocześnie dyskusje prowadzone na temat niedalekiej przeszłości przybrały charakteru ogólnospołecznego i odbywały się przed szeroką publicznością. Rozpoczęło się pisanie historii „na nowo“. Na paradoks tej sytuacji wskazuje również to, że nierzadko ci sami autorzy podręczników przemianowali na bohaterów osoby, których do niedawna uważano za „kontrrewolucjonistów”.

W Polsce i na Węgrzech, przez dwie dekady po przemianach ciągle na nowo rozgorzały dyskusje polityczne wokół upublicznienia danych komunistycznej bezpieki, oraz zaniechanie rozliczenia, którego oczekiwała większość społeczeństwa. Niczym bomba wybuchła w lutym 2005 roku w Warszawie tzw. Lista Wildsteina, kiedy jeden z dziennikarzy opublikował w internecie obszerną listę osób współpracujących ze służbami bezpieczeństwa. Te listy agentów często stały się narzędziami szantażu, a pewne materiały przez długi okres nie zostały opublikowane. A metodologiczne przetwarzanie historyczne czasów najnowszych rozpoczęło się znacznie później. Po jakimś czasie obywatele i badacze uzyskali dostęp do danych zgromadzonych przez komunistyczne służby w archiwach specjalnie do tego celu stworzonych. Pierwsza odrębna instytucja, zajmująca się badaniem niedalekiej przeszłości powstała w Polsce (Instytut Pamięci Narodowej, 1999), następnie na Słowacji (Ústav památi národa, 2003) oraz w Czechach (Ústav pro studium totalitních rezimű, 2007). Na Węgrzech podobna instytucja powstała dopiero w 2014 roku (Nemzeti Emlékezet Bizottsága).

Z inicjatywy niemiecko-polskiej w 2008 roku powstała bardzo ważna instytucja międzynarodowa (European Network Remembrance and Solidarity), celem przeprowadzenia wspólnych badań nad tragiczną przeszłością XX. wieku, do której przyłączyły się również Węgry oraz Słowacja. Ta Sieć, powstała za sprawią wsparcia materialnego państw zainteresowanych, wspiera kompleksowego naukowego odkrycia epoki, podejmuje się popularyzacji wyników badań w edukacji raz w kręgach młodszych pokoleń. W ostatnich latach Sieć – rozszerzona o Rumunię – zorganizowała wartościowe konferencje tematyczne, wydała publikacje naukowe oraz popularyzujące.

Czy istnieje Europa Środkowa jako wspólnota pamięci. Jacy jesteśmy my, „wyszehradczycycy”?

Nie ulega wątpliwości, że istnieje charakterystyczna zbiorowość wspólnych cech mentalnych, w której odnajdziemy rysy zbuntowanych rebeliantów i zbójników walczących o sprawiedliwość społeczną, jak również wygnańców, bohaterów o wolność, oraz tych, porywających się z motyką na słońce. Nieraz doświadczyliśmy, że kiedy w większym gronie międzynarodowym spotykamy naszych „rodaków” wyszehradzkich, znacznie szybciej rozumiemy się wzajemnie, niż w przypadku osób z innych części świata. Z reguły wystarcza kilka podtekstów, aby znaleźć się w atmosferze jak w domu. Podobieństwo myślenia, mentalności, staje się dość szybko oczywiste. W szczególności charakterystyczny dowcip i autoironia. Odnajdujemy w tej swoistej mieszance, w sposób oczywisty, tradycje Monarchii Austro-Węgierskiej, niemieckich lub żydowskich mieszczan, tak samo jak szlachty ze wsi i chłopów, a do tego środkowoeuropejską pamięć narodowej przeszłości, okraszoną jeszcze ze specyficzną mieszanką pychy i niedowartościowania. Wiele osób chętnie nas charakteryzuje w ten sposób, że naszą dominującą cechą jest wieczne utożsamianie się z ofiarami. Na podstawie naszej historii nowożytności bez wątpienia można stwierdzić, że raczej należeliśmy do przegranych, niż do zwycięzców

„Przyzwyczailiśmy się wiec do tego, by samotnie świętować nasze przegrane wielkie bitwy, które przeżyliśmy. Być może nawet się przyzwyczailiśmy do tego, by klęskę uważać za coś bardziej ekscytującego, z gęstszego materiału i za ważniejszą od zwycięstwa – w każdym razie uważaliśmy za prawdziwszą naszą własność” – możemy przeczytać w opowieści „Gézy Ottlik” („Szkoła na granicy”).

Co prawda hymny narodowe państw Grupy Wyszehradzkiej pod względem gatunku, stylistyki różnią się od siebie, jednak na swój sposób w każdym z tych hymnów zawarta jest pamięć o tragicznych losach narodowych, wizja ewentualnej zagłady. Na przykład tematykę wichury możemy odnaleźć w hymnie słowackim, oraz w hymnie węgierskim. „Błyska się nad Tatrami, ostro grzmi niebo” – tak się zaczyna wiersz Janko Matúski (1844). W „Hymnie” (1823) Ferenca Kölcsey, w czwartym wersecie, o bliskim końcu dumnej węgierskiej historii świadczy boska reakcja: „Zrzuciłeś swe pioruny / W swoich grzmiących chmurach”. Czeski hymn, autorstwa Josefa Kajetana (1834) jedynie przez delikatną sugestię powołuje się na pewną siłę, która jest wstanie przeciwstawić się zniszczeniu. Polski hymn z pióra Józefa Wybickiego powstał w 1797 roku, gdy jego ojczyzna już od dwóch lat została wymazana z mapy politycznej Europy.

Nie przypadkiem powołuje się na niego Milan Kundera w swojej słynnej Lekcji Europy Środkowej: „Francuzi, Rosjanie czy Anglicy nie stawiają sobie pytania, czy ich naród przetrwa. Ich hymny mówią o wielkości i wieczności. Natomiast hymn polski zaczyna się słowami: Jeszcze Polska nie zginęła…”. Elementem naszego sposobu myślenia jest syndrom „jednak”. Nadzieja, która zabłyśnie w głębi beznadziei.

Cechą charakterystyczną naszej historii – dokładnie naszych historii – jeżeli pomyślimy o tak bardzo podobnych narracjach: jest brak ciągłości, czyli nie sposób o niej opowiedzieć jako o historii wzdłuż prostej linii. Ciągle i ciągle ta historia jest przerywana katastrofami: utraciliśmy swoją niepodległość, wdeptali w błoto nasze rewolucje, walki o wolność. Pozostała pamięć o walce z przeważającymi siłami. U nas jednocześnie występuje tradycja rebelii oraz mentalność pogodzonego z losem poddaństwa w połączeniu ze zdolnością przetrwania w każdych warunkach. Do tego jeszcze doświadczenie często zmieniającej się sytuacji historycznej. Według esencjonalnej formuły polskiego pisarza, Stanisława Jerzego Leca: „Zachód traktuje nas jak Wschód, a Wschód traktuje nas jak Zachód“.

Zdaniem węgierskiego poety, Endre Ady Węgry to: „Państwo-prom”, Tak jakby nasza historia była nieustanną podróżą z jednego brzegu na drugi brzeg – i z powrotem. Gdzieś, w przestrzeni między centrum a peryferiami. Nie przypadkiem pozostała tutaj nawet w XXI. wieku świadomość historyczna, znacznie silniejsza od średniej europejskiej. A za tym się kryło jeszcze przez długi czas tradycyjne wykształcenie literackie.

Posiadamy takich emblematycznych bohaterów, jak słowacki zbójnik Janosik, który obrabuje bogatych, by skarby oddać biednym, albo Lúdas Matyi, węgierski pasterz gęsi, który pomysłowością przechytrzy swojego pana. Albo Tadeusz Rejtan, symbol beznadziejnego oporu, który przy pierwszych rozbiorach Rzeczpospolitej w proteście rzucił się na ziemię przed wejściem na sali sejmowej. W jednej panoramie stoją obok siebie nasi bohaterowie o wolność, oraz ci, co wymachują motyką na słońce. Wcale nie w ostatniej kolejności, naszym wspólnym bohaterem jest dzielny wojak Szwejk, który zdołał przezwyciężyć nawet tyranów narzucających nieludzkie ograniczenia.

Fala modernizacji w XIX wieku, którą można również nazwać przemianami mieszczańskimi, dotarła w naszym regionie do społeczeństw w większości prowincjonalnej. Z tego względu ten proces posiadał składniki odmienne do Europy Zachodniej, wraz z chłopami stanowiącymi absolutną większość oraz z warstwami szlachty, odziedziczonymi ze świata feudalnego. To nie jest przypadek, że wielka epopeja europejskiego świata chłopów, opowieść pod tytułem „Chłopi” (1904-1909) była autorstwa Stanisława Władysława Reymonta, Polaka, laureata nagrody Nobla. Nie można było zapomnieć również o tym, że do przemian społecznych, do stworzenia gospodarki rynkowej i do zbudowania nowoczesnej kultury mieszczańskiej w niemałym stopniu przyczyniły się dwie grupy narodowe, które w sposób rozproszony mieszkały praktycznie w każdym zakątku naszego regionu. Od kilkuset lat przyjeżdżali do nas niemieccy osadnicy oraz od dawna już tu mieszkała – a w ramach Monarchii Austro-Węgier skorzystała z ochrony liberalnej konstytucyjności – diaspora żydowska. Naszą wspólna tragedią jest to, że na początku XXI wieku, w wyniku zbrodni holokaustu, oraz następstw zakończenia II wojny światowej, dzisiaj możemy mówić jedynie o skromnych pozostałościach tych grup narodowych.

Podobne doświadczenia historyczne i kulturowe wykształciły podobne refleksy. Do tego jeszcze doszła często wspólna władza państwowa nam narodami naszego regionu, wspólne cechy naszych struktur społecznych, wspólnota losów.

Wszystko to w połączeniu z nieustającą wzajemną asymilacją i dysymilacją etniczną i językową. Rzeczywiście możemy stwierdzić: „w Europie Środkowej jesteśmy z tej samej krwi”. Z przeplatanymi ze sobą kulturami. Być może najlepszym przykładem na to jest esej Mórica Csáky, austriackiego (i węgierskiego!) historyka sztuki, na temat wielkiego kompozytora Bartóka, w którym przedstawia nieustanne wzajemne wpływanie na siebie węgierskiego i słowackiego folkloru muzycznego. W ten sposób powstały wspólne przestrzenie wirtualne, których często nawet nie znamy. Ponadto – i wcale nie w ostatniej kolejności – nasze odczucia wobec niedorzeczności, które mogliśmy poznać z naszej literatury XX wieku, z odmianą środkowoeuropejską absurdu. Począwszy od Sławomira Mrożka, przez Wacława Hawla, aż po Istvána Örkényego. Wspomnijmy jeszcze wśród nich Stanislava Stepkę, słowackiego pisarza, który w swoje dzieła wplótł tradycje dawnych ludowych dzieł scenicznych i to z ogromnym humorem i samoironią, ukazując gorzki uśmiech środkowoeuropejskich ludzi.

W kulturze europejskiej, być może dzięki szczęśliwym okolicznościom pośredniczenia, to muzyka mogła pokazać naszą charakterystyczną twarz całemu światu. Dzięki takim nowoczesnym klasykom, którzy właśnie czerpiąc z kultury ludowej, których źródła w naszych stronach zachowały się do XX. wieku, mogli stworzyć swoje oryginalne dzieła. Wystarczy tylko wspomnieć a czeskim Leosu Janaceku, a węgierskim Béla Bartóku, o rumuńskim George Enescu, lub słowackim Eugenie Suchoucie.

O tym wszystkim dobrze wiemy, szereg ujęć, powiązań, podobieństw tej zbiorowej pamięci zostały już omówione przez historyków, socjologów i historyków literatury, oraz wzmacniają to nasze doświadczenia na co dzień, jednak to mentalne pokrewieństwo nie stało się częścią naszej wiedzy, czy naszych poglądów, o odpowiedniej wadze.

Czy istnieją wspólne wyszehradzkie miejsca pamięci?

Nasza pamięć historyczna, jak już o tym była mowa, w jednym ważnym punkcie różni się od zachodniej Europy: my musimy się mierzyć z ciężkim dziedzictwem nie tylko jednego, ale dwóch totalitaryzmów. Jednocześnie duże ruchy demokratyczne i narodowe – od 1956 roku przez 1968 roku, aż do 1980 roku – wyraźnie udowodniły, że łączy nas wspólnota losów i interesów. Jest to pouczający proces, w jaki sposób w tych trzech krajach zaczęło się stopniowo kształtować poczucie solidarności. Kiedy jeszcze w 1956 roku czeska i słowacka inteligencja traktowała wydarzenia w Polsce i na Węgrzech albo biernie, albo zgodnie z oczekiwaniami oficjalnych władz, to w 1968 roku ogromna większość węgierskich i polskich intelektualistów sympatyzowała z praską wiosną, a po agresji wojsk Układu Warszawskiego młodsze pokolenie straciło resztki swojej iluzji związanej z reformą systemu.

Spoglądając wstecz wydaje się, że zbiorowa pamięć środkowoeuropejska posiada dwa różniące się od siebie poziomy. Jeden poziom, to zbiór pamięci poprzeplatanej, pochodzącej z pokaźnych obszarów zamieszkujących przez ludność wymieszaną pod względem etnicznym i religijnym – odmiennie ocenianymi wspólnymi tradycjami, wspólnymi bohaterami, z podobnymi mitami tych samych ziem i zjawisk geograficznych, z bogatą różnorodnością. A drugi poziom to zbiorowa pamięć związana z powstaniem narodu, ze swoimi homogenicznymi cechami. Nasuwa się pytanie: jaki mają stosunek do siebie miejsca pamięci należące do poszczególnych narodowych i kulturowych kodów? A właściwie, jak my widzimy siebie wzajemnie w swoich historiach? Przecież bez sąsiadów, bez przedstawienia wspólnych przeżyć i przeciwieństw, nie sposób opowiedzieć o przeszłości narodu. Perspektywa poglądów budujących naród w XXI wieku stara się zbudować jednolitą narrację, tak zwane „nasze”. A w Europie Środkowej przecież praktycznie jest niemożliwe, by wykroić takie odrębne pola narodowe. Nie przypadkiem forsował László Németh w swoich esejach po tragedii starych Węgier, aby połączyć ze sobą przeszłość narodów środkowoeuropejskich, w podejściu porównawczym. Jeżeli jest miejsce, gdzie ponadnarodowe pisanie historii ma sens, to z pewnością jest to nasz region. W tym sensie, w jakim Étienne Franęois (jeden z redaktorów trzech tomów niemieckich miejsc pamięci) usiłował poszerzyć koncepcję miejsca pamięci („lieux de mémoire”) wg. Pierre Nora, uwzględniając stosunki, powiązania, przeplecenia pomiędzy różnymi kulturami. To w tym właśnie duchu przystąpili polscy i niemieccy historycy do wielkiego dzieła wydanego w pięciu tomach (2006-2013) na temat wspólnych miejsc pamięci obu narodów.

W sposób oczywisty wielki, wspólny, wyszehradzki program naukowy mógłby spisać te miejsca pamięci, uwzględniając powyższe doświadczenia metodologiczne. Tego rodzaju próby istniały już wcześniej, a nasza dalsza i nowsza historia wieloma przykładami udowadnia spleciony charakter narodowej narracji naszego regionu. Nawet w przypadku, gdy te same wydarzenia, miejsca w sposób odmienny – a może nawet przeciwstawnie – zapisały się w tradycjach. W tych badaniach jest potrzebna taka perspektywa, jak w nauce literatury bada się zjawiska równoległe oraz wpływające na siebie wzajemnie poszczególnych literatur narodowych. W sposób oczywisty, do pewnego stopnia może to również oznaczać przemyślenia narodowej narracji na nowo i może również temu towarzyszyć pewna modyfikacja narodowego kanonu historycznego. Wtedy to może doprowadzić do ciekawych wyników, kiedy to będzie wstanie wzajemnie wzmocnić zarówno narodową, jak i środkowo-europejską tożsamość.

Jedynie w zarysie – a raczej podając wiele mówiące przykłady – pragniemy dokonać przeglądu, jakie rodzaje wspólnych miejsc pamięci tu mogą wchodzić w rachubę. Każda ideologia narodowa hołubi „święte” góry i wody swojej społeczności. Raczej tu chodzi o równoległe miejsca pamięci. Z punktu widzenia „wyszehradzkiego” przede wszystkim mogą wchodzić w rachubę Karpaty. Wiadomą rzeczą jest, że Karpaty cieszą się bogatymi tradycjami w literaturze klasycznej wszystkich czterech narodów. Ale możemy sobie również wyobrazić równoległe traktowanie naszych „narodowych” rzek (Wisła, Wełtawa, Wag, Cisa). Rozpatrując wydarzenia historyczne, możemy mówić o miejscach pamięci zawierających treści asymetrycznych lub też przeciwstawnych. Jednym z kluczowych punktów węgierskiej pamięci jest Bitwa pod Mohaczem, 1526. Mimo faktu, że w wojskach chrześcijańskich obok Węgrów stali również Czesi, Polacy i przypuszczalnie Słowacy, oraz że ta klęska przypieczętowała losy całej Europy Środkowej, w pozostałych pamięciach – poza węgierską – ta bitwa pozostaje na marginesie. Rewolucje w latach 1848-49 wstrząsnęły całym regionem, ten okres został zdominowany przez powstanie narodów, lecz pamięć węgierska i słowacka, lub też czesko-węgierska wytworzyła o nich przeciwstawne obrazy. To samo można powiedzieć o zakończeniu pierwszej wojny światowej. Co się tyczy osobistości historycznych, niewątpliwie mamy wspólnych bohaterów, wystarczy wspomnieć o Świętym Wojciechu (Szent Adalbert, Svaty Vojtéch), który jednocześnie jest wspólnym symbolem przyłączenia się do Europy w X wieku. Środkowo-europejski wspólny kult Maryjny mówi sam za siebie i świadczy o przeplataniu się tożsamości narodowej i religijnej. Głównych aktorów ruchów narodowych (na przykład Kossuth, Palacky, Stúr) jednak w imię konkurujących ze sobą dążeń, jako miejsce pamięci można sobie wyobrazić jako model „nasz bohater – twój wróg“. Wspólną tradycję tworzą znaczące instytucje szkolnictwa wyższego naszego regiony, praski Uniwersytet Karola, krakowski Uniwersytet Jagielloński, węgierska królewska uczelnia działająca w latach 1735-1777 w Nagyszombat (Trnawa), lub też będący europejskim pionierem, akademia górnicza w Selmecbánya (Banská Štiavnica), działająca w latach 1962-1919).

Okres komunistyczny stanowi odrębny rozdział pod względem naszych miejsc pamięci. Pod względem oporu wspólna była na przykład rola związków pisarzy. Celem tych organizacji powołanych na wzór radziecki tak na prawdę była kontrola pisarzy, trzymania ich krótko, a jednak wkrótce – w imię tradycji środkowoeuropejskich – te organizacje w Budapeszcie, w Pradze i w Warszawie stały się forami wymiany myśli wolnościowych w tamtych latach historycznych.

Z tego okresu wyróżniają się trzy daty, które są głównymi symbolami środkowo-europejskich dążeń do wolności: 1956, 1968 oraz 1980-1981. O każdej z tych serii wydarzeń powstała pokaźna literatura historyczna. Powstaje coraz więcej takich dzieł, które podkreślają kontekst środkowoeuropejski tych dat, bezpośredni związek między wydarzeniami w 1956 roku w Polsce i na Węgrzech. Ponadto, możemy poczytać krytykę autorów czeskich i słowackich na temat zachowania ówczesnej inteligencji czeskiej i słowackiej. Odnośnie 1968 roku staje się coraz bardziej jasne, jaki wpływ miało rozdeptanie czechosłowackich reform na przemyślenia polskiej i węgierskiej opozycji. Z kolei polska Solidarność miała ewidentne przesłanie dla Pragi, Bratysławy i Budapesztu. W latach 1988-89 w Czechosłowacji spoglądano na ruchy wolnościowe w Polsce i na Węgrzech, jako na wzór do naśladowania.

W 1982 roku ukazał się wiersz Gáspára Nagy pt. Odmiana (Változat), którego motto odnosi się do Milana Kundery, a wyliczenie ewidentnie stanowi o jedności:

„na stacji pasażerowie stoją w milczeniu, rocznik pięćdziesiąty szósty, sześćdziesiąty ósmy, siedemdziesiąty szósty, osiemdziesiąty pierwszy“

Skip to content