Trimarium

Analizy, opinie i komentarze najważniejszych wydarzeń

Daniel Kaiser: Czesi nigdy nie przyjmą euro. Czeska gospodarka ma coraz więcej wspólnego z niemiecką, ale polityka oddala się od Berlina

Autor: Daniel Kaiser
Podziel się tym wpisem:

Ziemie czeskie tradycyjnie były postrzegane jako kłopotliwy cypel na wielkim morzu teutońskim. Dziś, kiedy podziały etniczne zdają się być pokonane, nagle znów zaczyna to obowiązywać, przynajmniej w polityce europejskiej. Republika Czeska, ten cierń w ciele Republiki Federalnej, nie chce przyjąć euro, chociaż przynajmniej na pierwszy rzut oka miałoby to zarówno sens ekonomiczny, jak i gospodarczy.

Nawet w porównaniu z Polską czeskie związki z niemiecką gospodarką są naprawdę olbrzymie. O ile wymiana z Niemcami stanowi 28 proc. polskiego handlu zagranicznego, w przypadku Czech jest to 39 proc. Czechy są czterokrotnie mniejsze od Polski pod względem liczby obywateli, ale czeski eksport do Niemiec ma wartość około 48 mld euro rocznie, podczas gdy Polska eksportuje towary i usługi do Niemiec za 60 mld euro.

Takie uzależnienie nie jest racjonalne i naturalne, nawet po kryzysie strefy euro nic w tej sprawie nie zrobiono, chociaż już wtedy mówiło się, że zależność od Niemiec i strefy euro nie jest dobra i należałoby bardziej równomiernie rozwijać swoje stosunki gospodarcze. Stało się odwrotnie i od tamtego czasu zależność gospodarcza od Niemiec tylko się pogłębiła. Przed kryzysem euro „niemieckie” stanowiło tylko 30 proc. całkowitego obrotu czeskiego handlu zagranicznego.

Czesi nie chcą euro

Tym bardziej interesująca jest polityka, która idzie pod prąd. Niemcy wyraźnie życzą sobie członkostwa Czech w strefie euro. W 2011 roku podczas spotkania bilateralnego kanclerz Angela Merkel dokładnie takie oczekiwanie skierowała do ówczesnego premiera Petra Nečasa. Natomiast Republika Czeska, dzięki rozwojowi gospodarczemu ostatnich dziesięciu lat, osłabiła polityczne więzi z Niemcami co jest kolejnym dowodem nieważności twierdzeń Marksa, że ​​zaplecze ekonomiczne determinuje nadbudowę duchową i polityczną. Przed 2010 rokiem większość Czechów wielokrotnie głosowała w sondażach opinii publicznej za przyjęciem euro, natomiast od czasu kryzysu Czesi nie chcą jednak europejskiej waluty, a większość w tym przypadku jest znaczniejsza. Przed kryzysem w strefie euro poparcie dla wspólnej waluty wahało się między 55 a 70 proc. Po 2010 roku 70−80 proc. respondentów było za utrzymaniem korony. W mediach rozkład sił jest niemal lustrzanym odbiciem, ale przy takim nastawieniu opinii publicznej dziennikarze nie są w stanie nic zdziałać. I nawet za bardzo nie próbują.

To samo właściwie można napisać o długotrwałej agitacji mniejszych partii politycznych, wielu naukowców, Konfederacji Przemysłu i Handlu… Prawdą jest, że Konfederacja Przemysłu i Handlu, inwestorzy zagraniczni i banki przypominają dawne zobowiązanie z Traktatu Akcesyjnego do pracy na rzecz przyjęcia euro. Wynika to głównie z faktu, że czeska gospodarka opiera się przede wszystkim na eksporcie, duże firmy sprzedają na terenie kraju tylko znikomą część swojej produkcji, rynek czeski jest niewystarczający, a handel w strefie euro ułatwiłby im funkcjonowanie. Gdyby spytać przedstawicieli biznesu, dużych banków, opowiedzą się za euro, ale dziś wybrzmiewać w tym będzie nuta rezygnacji, deklaracje bardziej wynikające z obowiązku lub nawet inercji. Niskie płace stały się w ostatnich latach znacznie bardziej palącym tematem niż euro, co uwydatnia się przy porównaniu kosztów wynagrodzeń firm z zagranicznym kapitałem działających w kraju z kosztami wynagrodzeń w macierzystych firmach na Zachodzie. Z punktu widzenia korporacji sympatia dla euro jest logiczna – po wprowadzeniu euro ich koszty wynagrodzeń w Republice Czeskiej prawdopodobnie rosłyby wolniej w porównaniu ze wzrostem w dłuższej perspektywie za sprawą wzmacniającej się korony.

Czynnik Klausa

Pytanie brzmi: dlaczego wpływowej elicie nie udaje się przeforsować wprowadzenia euro, przełamać sprzeciwu opinii publicznej? Zwolennicy wspólnej waluty często obwiniają za to Václava Klausa, pierwszego premiera niepodległych Czech, a później prezydenta po Václavie Havlu. Na pewno trzeba zwrócić uwagę na Klausa, choćby dlatego, że z dużym wyprzedzeniem, bo od połowy lat 90., krytykował plan wspólnej waluty. Później, w czeskiej debacie publicznej nie był osamotniony w krytyce wprowadzenia euro, jego głos był jednak politycznie najwyższej rangi. Już sam fakt, że z Zamku (Hradu – tu znajduje się siedziba prezydenta), zgłaszane są zastrzeżenia wobec euro, przyczynił się do powstania pewnego rodzaju pluralizmu opinii w tej sprawie.

Czas pokazał, że miał rację. Klaus wykazał się większą umiejętnością przewidywania niż przeciwnicy, którzy odrzucali jego argumenty, uznając go za siewcę strachu. Dla przykładu cytat z tekstu napisanego przez Klausa w grudniu 1998 roku, który powstał po skandalu, jaki na krajowej scenie wywołało jego krytyczne przemówienie w Parlamencie Europejskim noszące tytuł „Euro już się zbliża”. Autor zastanawiał się w nim nad tym, jak na zróżnicowane gospodarki Europy wpłynie zniesienie ich walut:

„Jedna rzecz, która w razie potrzeby (w zależności od rozwoju sytuacji gospodarczej) mogła »ruszać«, przestanie się poruszać. Wtedy musi zacząć poruszać się coś innego – albo nastąpi cud i nastaną bardzo elastyczne ceny i płace w obu kierunkach (gdy będzie trzeba z kierunkiem w dół!), albo wydarzy się inny cud i w Europie będziemy mieć niczym niezakłócany, całkowicie swobodny przepływ siły roboczej (jak to ma miejsce dzisiaj w innej dobrze znanej unii walutowej, zwanej USA), albo pieniądze będą musiały przepływać z bogatszych części unii walutowej do tych, które odniosły mniejszy sukces”.

Oczywiście mainstream postrzegał to inaczej. Ówczesny premier, a obecny prezydent Miloš Zeman w odpowiedzi na prowokację Klausa oświadczył, że „dobrze widzi przyszłość euro”. Z jeszcze większym entuzjazmem wyrażał się późniejszy premier i komisarz UE Vladimír Špidla:

„Euro ma ogromną przyszłość. Jestem przekonany, że jest to strategiczny ruch, który zmieni całkowicie równowagę gospodarczą na świecie”.

Z Klausem ostro spierała się większość społeczeństwa przeświadczona, że dzięki płaceniu w walucie euro stajesz się ostatecznie Europejczykiem.

Z drugiej strony możliwości tego enfant terrible czeskiej prawicy do rozsiewania nieufności względem wielkiego projektu Europy nie były nieograniczone. Przez znaczną część kadencji prezydenta Klausa (2003−2013) Czesi chcieli euro, choć większość z nich według badań opinii była zadowolona z ówczesnej prezydentury. Przy czym pod koniec drugiej kadencji popularność prezydenta gwałtownie spadła (z innych powodów, głównie w związku z szeroko zakrojoną amnestią) i już nigdy nie wróciła do poprzedniego poziomu. Dzisiejsza nieufność Czech wobec euro jest oczywiście przejawem niezależnym od pojedynczego człowieka, choćby piastującego najwyższy urząd w państwie.

Korzenie sięgają głębiej

Oprócz zasług Václava Klausa w otwarciu dyskusji, widzę tutaj jeszcze trzy przyczyny. Dwie wyrastają z teraźniejszości, jedna jest głęboko historyczna i od niej zacznę.

Od czasu industrializacji w XIX wieku ziemie czeskie stanowiły trzon przemysłu kręgosłup przemysłowy monarchii habsburskiej. Przed I wojną światową na terenie dzisiejszych Czech znajdowało się dwie trzecie przedlitawskiego przemysłu. Za Habsburgów, wbrew nostalgicznemu spojrzeniu na te czasy, pieniądz był dość niestabilny. Dewaluacje powtarzały się mniej więcej co dwadzieścia lat z częstotliwością około dwudziestu lat: krach giełdy wiedeńskiej w 1873 roku i pierwszy światowy kryzys gospodarczy; kryzys lat 90. XIX wieku, którego nie przetrwała nazwa waluty, więc gulden został zastąpiony koroną; potem pierwsza wojna światowa – to były trzy momenty, kiedy w państwowej drukarni w Austrii w szaleńczym tempie drukowano pieniądze i dewaluowano walutę. To szkodziło przedsiębiorcom i wszędzie w Czechach i na Morawach wywoływało wrażenie, że oto właśnie kończy się bogactwo. Alois Rašín pisze o tym wprost w książce Gospodarka narodowa, która powstała w więzieniu, gdzie autor czekał na egzekucję za zdradę stanu. Został ułaskawiony w 1916 roku, a po upadku monarchii jako pierwszy minister finansów nowego państwa, dokonał uniezależnienia monetarnego od Austrii. Pod okiem Rašína Czechosłowacja nie cierpiała z powodu inflacji, jaka w tym czasie dotknęła Austrię i Niemcy, wręcz przeciwnie – czeska korona umocniła się. Można nawet powiedzieć przytoczyć argument, że korona była aż nazbyt mocna i przyczyniła się do tego, że dwa kryzysy gospodarcze w międzywojennej Czechosłowacji były głębsze niż to konieczne, ale to kwestia drugorzędna dla naszego głównego tematu. Ważne było to, że do czeskiej świadomości zbiorowej przedostało się doświadczenie stabilności waluty w środku chaosu inflacyjnego wszędzie dookoła. I doniosłość opinii Rašína, że ​​sami powinniśmy zarządzać walutą we własnym państwie, bo inaczej nas okradną.

Potwierdziła to w pewnym sensie okupacja niemiecka w czasie II wojny światowej, kiedy korona została sztucznie osłabiona w stosunku do marki (kurs 10:1) tak, aby korzyści odnosiła Trzecia Rzesza i jej przemysł, dla którego Czechy były tanim podwykonawcą – kolejny przykład uzależnienia walutowego, będącego wyraźnie szkodliwym ekonomicznie.

W czasach komunistycznych godne uwagi jest to, że krajowi działacze, we wszystkim innym bardziej ulegli i bardziej zależni niż ich odpowiednicy w Polsce i na Węgrzech, pozostawali wierni specyfice narodowej i po reformie monetarnej z 1953 roku prowadzili dość restrykcyjną politykę pieniężną i finansową. W Czechosłowacji Husáka oficjalnie inflacja nawet nie istniała, co oczywiście było nonsensem i stanowiło część propagandy, ale też nie było dalekie od prawdy. Rzeczywista inflacja była rzędu dziesiątych procenta rocznie w czasach, gdy inflacja sięgająca kilkudziesięciu procent w Europie Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych nie należała do rzadkości. Istniała więc pewna tradycja stabilnego pieniądza jako kotwicy na wzburzonym morzu świata również w czasach komunistycznych.

Po 1989 roku polityka kursowa pomogła z powodzeniem przeprowadzić transformację gospodarczą. Korona została ponownie sztucznie osłabiona wobec marki zachodnioniemieckiej, w zasadzie ówczesny minister finansów Klaus przyjął kurs czarnorynkowy (jedna marka za 17−20 koron). Tym razem jednak strona czechosłowacka zrobiła to dobrowolnie, kurs stał się buforem, który miał za zadanie ułatwić krajowemu przemysłowi wejście na rynki światowe. Od tego czasu korona umocniła się na dłuższy okres, a ludzie, którzy wyjeżdżali do Europy Zachodniej, mogli niemal namacalnie doświadczyć ogólnego wzrostu własnej siły nabywczej. Popularności korony sprzyjał także fakt, że przez te trzydzieści lat inflacja, podobnie jak w okresie Pierwszej Republiki, była niższa niż w innych częściach byłego bloku wschodniego (tylko tym razem zamiast Austrii czy Niemiec za punkty odniesienia posłużyły inne państwa „demoludów”, Polska i Węgry). Wyjątek stanowił rok początkowy (nowego państwa), 1993, kiedy inflacja nieznacznie przekroczyła 10 proc., o pół punktu.

Zamknięte okno

Można by powiedzieć, że świadomość historyczna, zwłaszcza wydarzeń sprzed stu lat, nie może już odgrywać roli. Nawet wśród tych, którzy znają nazwisko Aloisa Rašína, niewielu kojarzy już jego krytykę wyprowadzania czeskiego bogactwa do Austrii poprzez dewaluację waluty. A jednak najwyraźniej wszystko to zostało zapisane w jakiejś abstrakcyjnej wyimaginowanej pamięci narodowej. Przecież po wybuchu greckiego kryzysu budżetowego jesienią 2009 roku i po kolejnym roku kryzysu strefy euro kilkuletni i nie tak znów intensywny flirt czeskiej opinii publicznej z europejską walutą niemal natychmiast się skończył. Przede wszystkim dał o sobie znać strach przed pożyczaniem pieniędzy nieodpowiedzialnym oraz życiem na kredyt, które to kwestie wywołała Grecja. Społeczeństwo Czech boi się też zadłużenia na poziomie osobistym, obecnie Republika Czeska ma trzecią w całej Unii Europejskiej najwyższą stopę oszczędności gospodarstw domowych wyrażonych jako udział w PKB.

Rok 2010 był ostatnim, w którym poważnie dyskutowano o euro na szczeblu rządowym. Konserwatywny i proeuropejski TOP 09, tworząc wspólny rząd z konserwatywną i eurorealistyczną ODS (niegdyś założoną przez Klausa), zażądał oficjalnego wpisania daty przystąpienia do strefy euro w program rządu. Postulat został odrzucony. Żaden inny rząd, choć były one kierowane przez nominalnie „proeuropejskich” polityków, już się tym nie zajmował. Obecny premier Andrej Babiš wystartował w swoich pierwszych wyborach w 2013 roku z programem, na którego dnie, pod krytyką skorumpowanego systemu i partii, spoczywało gdzieś przyjęcie euro. W ciągu roku premier Babiš zrozumiał jednak, na co jest zapotrzebowanie i od tego czasu nie chciał ustalać żadnej daty dotyczącej euro.

Z tego wszystkiego wynika, że ​​krótkie okno sprzyjające ewentualnemu wprowadzeniu euro w Czechach zamknęło się już przed laty. Autor mógłby się założyć, że nawet na zawsze.


Autor jest dziennikarzem czeskiego portalu Echo24.cz. Tekst przetłumaczył Jakub Pacześniak.

Skip to content