22 grudnia Donald Trump ogłosił nazwiska zastępców sekretarza obrony. Ze względu na to, że nominowany na szefa Pentagonu Pete Hesgeth jest człowiekiem bez szerszego doświadczenia politycznego warto szczególnie uważnie przyglądać się całej ekipie skierowanej do departamentu obrony. Zwłaszcza, że wśród zwolenników obozu MAGA krytyka dotychczasowego establishmentu związanego ze sferą obronności była szczególnie głośna. Krytyka ta szła w dwóch kierunkach. Z jednej strony najtwardsi zwolennicy Trumpa odrzucali „interwencjonistyczną” politykę sięgającą jeszcze epoki G.W. Busha i neokonserwtystów. Uważali, że 20-lecie wojen przyniosło Ameryce więcej strat niż zysków a jego symbolicznym zakończeniem okazały się kompromitujące dla prestiżu mocarstwa okoliczności wycofania się z Afganistanu. Drugi nurt krytyki dotyczył przede wszystkim ostatnich lat i nachalnego promowania w siłach zbrojnych lewicowej agendy kładącej nacisk na wszelkie „inkluzywności” i „wokeizmy”. Donald Trump jeszcze w czasie kampanii zapowiadał, że „wyczyści” wojsko ze zwolenników lewicowej inżynierii społecznej – i zdaje się, że były żołnierz i dziennikarz Fox News Pete Hesgeth będzie realizatorem tego „czyszczenia”. Ale poza realizacją obietnic wyborczych jest jeszcze kluczowa kwestia strategii i narzędzi jej realizacji. I tu pojawia się jeden z najciekawszych ludzi z zaplecza ekspercko-politycznego obozu Trumpa czyli Elbridge Colby.
Ogłaszając jego nominację prezydent – elekt przypomniał, że Colby pracował już w jego pierwszej administracji, gdzie – również w departamencie obrony – odpowiadał za sformułowanie nowej amerykańskiej strategii obrony (National Defense Strategy). Trump naturalnie nie byłby sobą, gdyby zamieszczonej w mediach społecznościowych informacji o planowanych nominacjach nie ozdobił kilkakrotnie powtarzanymi hasłami „America first” i „Make America Great Again”. Przyjrzyjmy się jednak na przykładzie wspomnianego analityka kto będzie realizował kryjące się za tymi słowami konkrety.
Rodzina Colby’ego wywodzi się z Nowej Anglii – jednego z najważniejszych historycznych regionów Ameryki i ma wśród swoich przedstawicieli akademików i wojskowych. Jego dziadek – William Colby był w latach siedemdziesiątych dyrektorem Centralnej Agencji Wywiadowczej. Co ciekawe i wcale nie oczywiste wśród potomków amerykańskich elit – Elbridge Colby jest katolikiem. W dzieciństwie przez kilka lat mieszkał w Japonii gdzie jego ojciec pracował w filii jednego z amerykańskich banków. Zainteresowanie kontynentem azjatyckim zostało mu do dziś – obecnie jest jednym z głównych rzeczników koncentracji USA na wyzwaniu ze stronnych wzrastających mocarstwowych aspiracji Chin. Po studiach na Harvard College i Yale University zaczął pracować w różnych agendach rządowych związanych z dziedziną bezpieczeństwa – oraz jako ekspert w ośrodkach analitycznych. Wśród jego zajęć „politycznych” była też praca dla „cywilnej administracji” w zajętym przez Amerykanów i sojuszników Iraku. W 2016 roku miał być „człowiekiem od polityki zagranicznej” w kampanii prezydenckiej brata prezydenta G.W. Busha – Jeba. Został jednak „utrącony” przez ludzi z frakcji neokonserwatywnej. Kampania byłego gubernatora Florydy okazała się zresztą nieudana a sam Colby jakiś czas potem odnalazł się w na stanowisku jednego z doradców w departamencie obrony u wybranego wbrew tradycyjnemu establishmentowi obu partii Donalda Trumpa.
Pierwsza kadencja prezydencka rządów nowojorskiego miliardera postrzegana była często przez pryzmat decyzyjnego i informacyjnego chaosu – zwłaszcza w sprawach polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa. Media przekazywały obraz częstych zmian personalnych i prezydenta forsującego swoją agendę nieraz wbrew najbliższym współpracownikom. Z perspektywy czasu te oceny nie wydają się zawsze uzasadnione, chociaż istotnie rotacja na kluczowych stanowiskach była dość duża. Nie znaczy to jednak, że nie należy doceniać wielu ówczesnych osiągnięć – należała do niej na pewno opracowana przy kluczowym udziale Colby’ego nowa „Narodowa Strategia Obrony”. Dokument ten jest istotnym świadectwem postępującej zmiany paradygmatu w amerykańskiej doktrynie strategicznej. Wbrew doświadczeniom z czasów „polityki ekspedycyjnej” a zgodnie z doświadczeniami drugiej dekady XXI wieku podkreślono w nim, że nie terroryzm lecz rywalizacja między państwami stanowi kluczowe wyzwanie dla polityki USA – oraz, że to właśnie strategiczna rywalizacja, przede wszystkim z Chinami ale też z Rosją zadecyduje o bezpieczeństwie i dobrobycie Ameryki w kolejnych dekadach. W perspektywie kolejnych wypowiedzi Colby’ego widać też wyraźnie, że wzrastająca konieczność koncentracji na obszarze Pacyfiku oznacza potrzebę ograniczenia bezpośredniej obecności USA na bliskim wschodzie. Przyszły zastępca szefa Pentagonu mówi wyraźnie – nie mamy zasobów do pilnowania całego świata, musimy „priorytetyzowac” nasze zaangażowanie i kierować siły tam gdzie są naprawdę niezbędne. Dlatego na przykład sceptycznie podchodził do perspektywy udziału USA w powstrzymywaniu jemeńskich rebeliantów Huti – Colby najwyraźniej uważa, że tego typu problemy powinni „rozwiązywać” sojusznicy a Amerykanie mogą ich najwyżej wspierać „zza horyzontu”. Ta ostrożność Elbridge’a Colby’ego wobec obecności na bliskowschodnim teatrze strategicznym wywołuje niepokój wśród wielu wpływowych kręgów amerykańskiej polityki. Jeszcze w listopadzie w artykule na portalu Jewish Insider przytaczano pytania czy skoncentrowany na chińskim wyzwaniu Colby nie okaże się skłonny do „odpuszczenia” zagrożenia ze strony Iranu – kluczowego dla bezpieczeństwa Izraela. Takie oceny są przesadne. Colby nie kwestionuje sojuszu USA z Izraelem – w innym wypadku nie znalazłby się w bliskim kręgu Trumpa, uważa jednak, że żaden sojusznik nie może sam wciągać Ameryki w konflikt. Ambicje Iranu należy powstrzymywać – nie należy jednak oczekiwać, ze amerykańskie samoloty jako pierwsze ruszą bombardować irańskie instalacje nuklearne. Podobny przekaz – jesteśmy z wami ale nie próbujcie sami wciągać nas w wojnę, będzie zapewne skierowany do innych sojuszników, np. Tajwanu albo krajów europejskich.
Warto podkreślić, że postrzeganie Pacyfiku jako obszaru gdzie może rozstrzygnąć się przyszłość Ameryki oraz Chin jako głównego adwersarza, nie oznacza wcale – przynajmniej w świetle dotychczasowych wypowiedzi amerykańskiego stratega – chęci do jakiejś „demokratycznej krucjaty”. Colby podkreśla, że nie widzi możliwości grania na „regime change” w Pekinie albo wręcz na rozpad Chińskiej Republiki Ludowej. Wprost przeciwnie – wzmocnienie amerykańskiego potencjału w obszarze Oceanu Spokojnego i dalekowschodniej Azji ma pokazać Chińczykom jasne granice i „zmusić” azjatyckie mocarstwo do nowego, bardziej korzystnego dla Waszyngtonu „dealu”. Tak wygląda ten „nowy realizm” amerykańskiej polityki i tak ma wyglądać postulowana przez Donalda Trumpa polityka „peace through strength” (pokój przez siłę). Czy okaże się skuteczna, czy może przyspieszy wybuch nowej wojny mocarstw – czas pokaże.
Z polskiego punktu widzenia kluczowe wydaje się pytanie jak Elbridge Colby widzi perspektywy rozwiązania wojny na Ukrainie? Jedno wydaje się pewne – nie lekceważy zagrożenia ze strony Moskwy ale widzi je jako funkcję wyzwania chińskiego. Jako wytrwany geostrateg rozumie, że w obecnej sytuacji Ameryka nie może pozwolić Rosji na zwycięstwo i że jakikolwiek ewentualny pokój na tym froncie będzie i tak prowizoryczny. Dlatego Ameryka Trumpa zażąda od sojuszników większego zaangażowania i według skali tego zaangażowania będzie oceniać ich „przydatność”. Nie będzie więc żadnego „porzucenia Ukrainy” , będzie nacisk na sojuszników : „to jest przede wszystkim wasze bezpieczeństwo i to wy musicie za nie płacić, a my pomożemy tym, którzy sami sobie pomogą i przy okazji kupią od nas energię i broń”. Taki biznesowy i mocarstwowy zarazem przekaz zostanie skierowany do Niemców, Francuzów czy Brytyjczyków ale też do Polaków i innych narodów Trójmorza.
Elbridge Colby uważnie obserwował działania USA wobec Rosji za rządów Bidena. W rozmowie z Jackiem Bartosiakiem krytykuje niekonsekwencje i nieskuteczność sankcji. Podkreśla też, że dotychczasowa „polityka prymatu” czyli obecności Ameryki na wielu teatrach strategicznych równocześnie, prowadzi kraj do katastrofy. Ameryka, której losy będą – w cieniu przywództwa i charyzmy Trumpa – przechodzić coraz bardziej w ręce pokolenia takich ludzi jak J.D Vance, Marco Rubio, Pete Hesgeth czy właśnie Elbridge Colby, nie zrezygnuje dobrowolnie z roli światowego mocarstwa. Wymiary tej mocarstwowości, jej priorytety, kluczowe sojusze i główni wrogowie – zostaną zdefiniowane na nowo. Czy w Polsce, gdzie polityka zagraniczne jak wszystko inne podlega logice wewnętrznej wojny jesteśmy gotowi odpowiedzieć na to wyzwanie?
