Najbardziej pamiętny cytat ze słynnego przemówienia Winstona Churchilla wygłoszonego 5 marca 1946 r. w Fulton w stanie Missouri brzmiał następująco: „Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła żelazna kurtyna, dzieląc nasz kontynent. Poza tą linią pozostały stolice tego, co dawniej było Europą Środkową i Wschodnią. Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia (…)”. Churchill opisał przygnębiający początek zimnej wojny, wywołany ujarzmieniem przez Związek Radziecki narodów wyzwolonych niedawno spod nazistowskiej tyranii.
Społeczeństwa, które pozostały po „złej stronie” tej kurtyny, nie mogły włączyć się do skutecznych działań podejmowanych w Europie Zachodniej – wspieranych przez Stany Zjednoczone, między innymi w ramach hojnej oferty planu Marshalla (który zmuszone były odrzucić państwa satelickie Moskwy) – oraz gwarancji bezpieczeństwa (zapisanych później w Traktacie Północnoatlantyckim) pomagających narodom dotkniętym traumą wojny światowej zjednoczyć się i prosperować. Odzyskanie pełnej suwerenności, a tym samym zdobycie szansy na przyłączenie się do projektu integracji europejskiej, zajęło pokrzywdzonej części kontynentu ponad pięćdziesiąt lat.
Wspominam o tym, ponieważ lista miast przytoczona przez Churchilla w 1946 r. pokrywa się w dużej mierze z listą stolic, które w 2016 r. zapoczątkowały Inicjatywę Trójmorza (Three Seas Initiative – 3SI). I nie jest to przypadek. Inicjatywę Trójmorza (3SI) zrzeszającą obecnie dwanaście nowych lub stosunkowo nowych państw członkowskich Unii Europejskiej (UE), których terytoria rozciągają się między Morzem Bałtyckim, Czarnym i Adriatyckim, łączy wspólne doświadczenie cierpienia spowodowanego podziałem Europy przez żelazną kurtynę. Ten podział oznaczał izolację i wykluczenie dla krajów obszaru 3SI, które przetrwały obecność Armii Czerwonej torującej drogę do dominacji sowieckiej zastępującej dominację III Rzeszy. Oznaczało to również utrwalenie nierówności ekonomicznych między nimi a Europejczykami, którzy mieli szczęście zostać wyzwolonymi w latach 1944–45 przez armie zachodnich aliantów pod przywództwem USA.
Europa Środkowo-Wschodnia (EŚW) przez dziesięciolecia była pozbawiona możliwości rozwoju gospodarczego i technologicznego, opartego na demokracji, wolności, wolnym rynku a od lat pięćdziesiątych XX wieku powiązanego z projektami integracji europejskiej. Co istotne, zdegradowanezostało również bezpieczeństwo krajów EŚW, poprzez narzucone członkostwo w Układzie Warszawskim, który oferował doktrynę Breżniewa zamiast rzeczywistej zbiorowej obrony dostępnej dla sygnatariuszy Traktatu Północnoatlantyckiego. Wszystko to zmieniło się w latach 1989–1990. Bez wątpienia członkostwo w UE przyniosło ogromny postęp w procesie wyrównywania szans. Warszawa, Talinn, Ljubljana czy Praga stały się symbolami nowoczesności i dynamizmu, a wiele krajów 3SI szybko dogania swoje zachodnioeuropejskie odpowiedniki pod względem wzrostu gospodarczego, modernizacji, atrakcyjności dla mieszkańców i turystów. Niemniej jednak to właśnie członkostwo w NATO (dla wszystkich uczestników 3SI, z wyjątkiem Austrii) zapewniło niezbędne podstawy bezpieczeństwa dla bezpiecznego rozwoju gospodarczego – podobnie jak dla całego projektu Unii Europejskiej.
Wiele dziesięcioleci tak zwanego realnego socjalizmu zebrało swoje żniwo. Dominująca oś zimnej wojny przebiegała na azymucie wschód-zachód. W rezultacie infrastruktura, w tym połączenia i węzły transportowe, komunikacja, połączenia energetyczne, ruch transgraniczny, powiązania finansowe itp. na osi północ-południe są znacznie słabsze niż te rozwijane zgodnie z logiką zimnej wojny. Nawet obecnie, w 2021 r., pokonanie krótszych odległości między przykładowo Polską a Bułgarią czy Łotwą a Rumunią wymaga więcej czasu niż dłuższych tras między na przykład pomiędzy Niemcami a Hiszpanią czy Włochami a Portugalią. Ten sam problem braku równowagi pojawia się przy porównaniu sieci infrastruktury energetycznej w Europie Zachodniej z tą istniejącą między państwami Europy Środkowej.
Reasumując, Inicjatywa Trójmorza powstała jako projekt modernizacyjny, aby przyspieszyć proces nadrabiania zaległości w ramach UE. Logicznie rzecz biorąc, nie jest on pozbawiony kontekstu geopolitycznego, charakteryzującego się przede wszystkim wykorzystywaniem dźwigni ekonomicznej i energetycznej przez światowe mocarstwa, takie jak Rosja i Chiny, do wywierania nacisku politycznego na kraje 3SI.
Jest to jeden z powodów – drugim są możliwości biznesowe – wsparcia ze strony USA odnotowywanego od samego początku inicjatywy. Wsparcie ma charakter ponadpartyjny i obejmuje wszystkie kolejne administracje oraz organy ustawodawcze. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że sama koncepcja narodziła się dzięki pomysłom zasugerowanym po raz pierwszy w dokumencie amerykańskiego ośrodka analitycznego z 2014 roku, trafnie zatytułowanym Completing Europe (Kompletowanie Europy). Podobne względy wpłynęły na zainteresowanie Zjednoczonego Królestwa Inicjatywą Trójmorza. Kolejnym potwierdzeniem strategicznego potencjału 3SI jest rosnące zainteresowanie projektem ze strony Ukrainy, Gruzji i Mołdawii.
Bądźmy szczerzy – poszczególne państwa uczestniczące w 3SI różnią się podejściem do zagrożeń wynikających np. z lobbingu Chin dotyczącego sieci 5G lub uzależnienia od dostaw energii z Rosji, o czym świadczą na przykład rozbieżne oceny, a tym samym strategie polityczne przyjęte między innymi przez Estonię i Węgry. Niemniej jednak, co najlepiej ilustruje przypadek gazociągu Nord Stream 2, samo członkostwo w UE – choć ogromnie pomaga – nie zapewnia wystarczających gwarancji w postaci prawdziwej europejskiej solidarności gwarantującej akceptowalny poziom odporności. Koncentrując się na modernizacji i dywersyfikacji opcji energetycznych czy transportowych – czego przykładem może być Gazociąg Polska-Litwa (GIPL) czy powstający pod egidą 3SI projekt FAIRway Dunaj – kraje regionu biorą sprawy w swoje ręce w kwestii uzupełniania unijnych mechanizmów, aby chronić swoją autonomię w dziedzinie gospodarki i bezpieczeństwa.
Bezpieczeństwo to termin używany oszczędnie w dokumentach 3SI – ale nie należy błędnie tego odczytywać: jest to silna motywacja dla większości uczestników inicjatywy. Modernizacja i dobrobyt to kluczowe składniki odpornych społeczeństw zdolnych do obrony przed tradycyjną i hybrydową agresją. Dziś ma to duże znaczenie, ponieważ rośnie liczba aktualnych, poważnych wyzwań w dziedzinie bezpieczeństwa, przed którymi stoi ten region. Rosja (lub jej poplecznicy, np. Białoruś) sama generuje większość bezpośrednich zagrożeń. Trwające operacje Moskwy we wschodniej Ukrainie, w połączeniu z militaryzacją zarówno Morza Czarnego, jak i Morza Bałtyckiego stwarzają niebezpieczną sytuację. Brak przejrzystości działań wojskowych (jak np. w trakcie niedawnych manewrów Zapad 2021, podczas których wiele państw należących do 3SI zostało wyraźnie oznaczonych jako potencjalni wrogowie) łączy się z destabilizującymi działaniami na Bałkanach i dezinformacją wymierzoną przeciwko społeczeństwom państw Inicjatywy Trójmorza. Wspierany przez Kreml reżim białoruski eskaluje sytuację na granicy z Polską, Litwą i Łotwą, wykorzystując migrację jako narzędzie hybrydowe.
Z tego względu aktywne rozmieszczanie sił NATO w pobliżu potencjalnej linii frontu na wschodniej i południowej flance sojuszu jest nie do przecenienia. Ponadto, jak przenikliwie zauważył Andrew Michta, projekty infrastrukturalne 3SI – choć mają charakter cywilny – mogą wnieść istotny wkład w transformację sojuszniczych zdolności obronnych w regionie. Budowa linii kolejowych i innych połączeń transportowych zgodnie ze standardami STANAG NATO, może znacznie ułatwić mobilność wojsk, co stanowi zasadniczy wymóg na osi północ-południe i południe-północ, którego spełnienie jest konieczne, aby wyeliminować dobrze znany słaby punkt w planowaniu obronnym europejskiego teatru działań.
W tym miejscu należy przyjrzeć się bliżej apelom o europejską autonomię strategiczną (EAS). Na pierwszy rzut oka Inicjatywa Trójmorza doskonale wpisuje się w różne nurty europejskiej autonomii strategicznej, zarówno te ujęte w istniejących dokumentach UE, jak i te artykułowane publicznie przez zwolenników tej koncepcji. Po rozwianiu początkowych wątpliwości (nieuzasadnione obawy, że 3SI w jakiś sposób wpłynie na prerogatywy UE) projekt jest wdrażany przez 12 krajów, z których wszystkie są członkami UE. Został on pozytywnie oceniony przez instytucje europejskie, wnioskując m.in. po obecności przewodniczącego Rady Europejskiej na szczytach 3SI czy konkretnych projektach finansowanych ze środków unijnych. Cele 3SI dotyczące modernizacji doskonale wpasowują się w kluczowe cele europejskiej autonomii strategicznej: zwiększanie stabilności, a także upowszechnianie europejskich standardów i wartości (jak określił to przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel w swoim przemówieniu w Instytucie Bruegla we wrześniu 2020 r.).
Jak jednak spróbuję wykazać, z treścią toczącej się obecnie debaty na temat europejskiej autonomii strategicznej w jej wymiarze obronnym wiążą się poważne problemy. Ponadto politycznie nieodpowiedzialny wariant realizacji celu EAS może nie tylko osłabić potencjał takich inicjatyw jak 3SI, ale także narazić na szwank fundamenty samej struktury bezpieczeństwa europejskiego.
Zacznijmy od definicji. Teoretycznie, jak wyjaśnił wysoki przedstawiciel i wiceprzewodniczący Josep Borrell w grudniu 2020 r., koncepcja ta nie jest nowa i była obecna w uzgodnionym języku instytucji europejskich co najmniej od 2016 r., kiedy to w globalnej strategii UE mówiono o „odpowiednim poziomie autonomii strategicznej”.
Pierwszy problem pojawia się przy próbie rozszyfrowania znaczenia terminu „odpowiedni”. Również w 2016 r. w konkluzjach Rady UE opublikowanych w listopadzie odnoszono się do „zdolności do niezależnego działania w razie potrzeby i z partnerami w miarę możliwości”. Istnieje szeroki konsensus w kwestii wspierania ambitnych celów, gdy zdolność dotyczy takich obszarów jak normy gospodarcze, ochrona zdrowia, zmiana klimatu, handel, przepisy finansowe lub ochrona danych. W tych dziedzinach Europa, a konkretnie UE, ma swoje własne interesy, wyjątkowe uprawnienia i historię ustanawiania norm. To założenie staje się jednak problematyczne, gdy stosuje się je do kwestii dotyczących obronności.
Pozytywnie w tym względzie odebrano słowa Charles’a Michela (wypowiedziane we wspomnianym wyżej przemówieniu w Instytucie Bruegela), że „obronność nie jest kompetencją UE taką jak inne” i że „projekt ten musi być realizowany w ramach NATO”. Z kolei Josep Borrell twierdzi, że „nikt nie opowiada się za rozwojem w pełni autonomicznych sił europejskich poza NATO, które pozostaje jedyną realną strukturą zdolna zapewnić terytorialna obronę Europy”. Dokumenty UE nie są jednak tak kategoryczne. Ponadto niepewne są jeszcze losy toczącej się obecnie debaty nad zdefiniowaniem autonomii strategicznej, której format zostanie z całą pewnością formalnie ustalony w dokumentach „Strategicznego Kompasu”, które maja być przyjęte wiosną 2022 r.
Wstępne elementy projektu dokumentu zostały już nakreślone przez szefa unijnej dyplomacji w wywiadach dla różnych mediów. W jednym z nich powiedział on, że Europa musi stać się gwarantem bezpieczeństwa. Nazywając projekt dokumentu „wytycznymi dotyczącymi działania”, Borrell dorzucił do słownika kolejne wyrażenie – „odpowiedzialność strategiczna”. Najbardziej kontrowersyjną częścią proponowanego pakietu jest wezwanie do utworzenia wspólnych wojskowych sił interwencyjnych liczących 5000 żołnierzy, opisywanych jako unijna zdolność szybkiego rozmieszczania. Dostrzegając potencjalną przeszkodę w postaci zasady jednomyślności, proponuje się jej obejście przez odwołanie się do podejścia „koalicji chętnych”, zgodnie z którym Rada Europejska może powierzyć misję z wykorzystaniem tych sił grupie państw członkowskich. Brzmi skomplikowanie? To jest skomplikowane…
Kto liczy, że niezależne ośrodki są w stanie zaproponować większą jasność co do definicji europejskiej autonomii strategicznej, przeżyje rozczarowanie. W jednym z bardziej szczegółowych raportów na temat europejskiej autonomii strategicznej (koncentrującym się na aspektach bezpieczeństwa i obrony), opublikowanym przez instytut Clingendael, przyznano, że europejska autonomia strategiczna „pozostaje terminem niezdefiniowanym”. Wyrażono w nim jednak optymistyczny pogląd, że sytuacja poprawia się, a postrzeganie europejskiej autonomii strategicznej wśród członków UE ewoluuje w pozytywnym kierunku. W dalszej części raportu autorzy sami mylą jednak w pewnym stopniu różne kwestie, definiując termin „europejska” (w części dotyczącej obronności) europejskiej autonomii strategicznej jako „europejscy członkowie NATO z UE i spoza UE”: definicja ta niedokładnie odzwierciedla treści zawarte w dokumentach UE, w tym w projekcie Strategicznego Kompasu wspomnianym powyżej.
Biuro Analiz Parlamentu Europejskiego opracowało briefing dotyczący opinii analitycznych na temat debaty o strategicznej autonomii UE, który zawiera liczne linki do analiz opracowanych przez ośrodki eksperckie. Już we wstępie artykułu swobodnie żongluje się różnymi terminami (m.in. autonomia, suwerenność, samodzielność, potencjał niezależności) i uwzględnia się różne dziedziny (obronność, a następnie handel, polityka cyfrowa i inne). Nie pozostawia się jednak żadnych wątpliwości co do głównego czynnika stojącego u źródła europejskiej autonomii strategicznej – nieufności wobec ciągłego polegania w kwestiach ochrony kontynentuy na Stanach Zjednoczonych. A można to odnieść tylko do jednego obszaru: obronności.
Lista wymienionych w artykule ośrodków analitycznych ogranicza się prawie wyłącznie do tych z siedzibą w Brukseli i Europie Zachodniej (oprócz GLOBSEC żaden nie wywodzi się z kraju 3SI). Może to wyjaśniać wyraźnie zauważalną w ich analizach tendencję do definiowania autonomii jako niezależności od USA. Takie dążenie wydaje się być oparte na fascynacji rywalizacją między wielkimi mocarstwami i być przejawem pewnego rodzaju teoretyzowania w “domowym zaciszu”.
W przestrzeni internetowej można odkryć wiele przykładów naiwnego, jeśli nie wręcz czysto surrealistycznego, myślenia o europejskiej autonomii strategicznej. Niektórzy analitycy wprost wzywają do zerwania zależności wojskowej od USA, odwołując się do cesarza Justyniana, aby uzasadnić dążenie Europy do realizacji jej potencjału „supermocarstwa”. Inni uciekają się do rozwiązań retorycznych, np. mówiąc o „jednej koncepcji, wielu definicjach”, aby zbagatelizować niejasności dotyczące europejskiej autonomii strategicznej.
Richard Youngs słusznie ostrzega, że sprzeczności w kwestii definicji europejskiej autonomii strategicznej i brak jasności mogą prowadzić do „pułapki autonomii”, polegającej na myleniu budowania zdolności (zasadniczego celu w sferze politycznej i obronnej) z ograniczonym poleganiem na innych (co charakteryzuje cele o wymiarze gospodarczym i cele w innych obszarach działalności UE). Za niejasnością tą skrywa się niebezpieczeństwo wpadnięcia w pułapkę – zwiększona europejska autonomia z definicji prowadziłaby do większej autonomii innych podmiotów wobec UE: ze wszystkimi konsekwencjami realpolitik – niepożądanymi, ale wcale nie nieoczekiwanymi.
Nawet osoby, które zgadzają się z poglądem– moim zdaniem słusznym – że interesy europejskie nie są tożsame z amerykańskimi, są świadome, że takie różnice nie są ani całkowite ani fundamentalne. Co więcej, zwracają one uwagę, że nawet konsekwentna ścieżka ku europejskiej autonomii strategicznej, jeśli miałaby prowadzić do zerwania więzów z USA, wywołałaby jedynie podział i militaryzację Unii Europejskiej, przez co UE utraciłaby swoją tożsamość.
Żadna debata nie odbywa się w próżni. Debata dotycząca europejskiej autonomii strategicznej nie jest wyjątkiem. Strach przed wciągnięciem w konfrontację z Chinami, zaniepokojenie powiązanym selektywnym wycofywaniem się USA z europejskich zobowiązań w dziedzinie bezpieczeństwa, niegodne zakończenie operacji w Afganistanie, a ponadto oburzenie Francji z powodu porozumienia AUKUS, to wszystko obawy związane z bezpieczeństwem. Nie mają one wiele wspólnego ze słusznymi argumentami dotyczącymi niepodlegających kontroli uprawnień amerykańskich przedsiębiorstw cyfrowych czy uzasadnionego preferowania europejskiego rozwiązania (lub nawet europejskiego modelu) w systemie ochrony zdrowia czy wzmocnionej międzynarodowej roli waluty euro. A wszystko to związane jest z chęcią podejmowania działań ponad stan w dziedzinie obronności, czego przejawem jest rzekoma możliwość zadbania przez Europę o własne bezpieczeństwo w obliczu rosnących wątpliwości wyrażanych w niektórych europejskich stolicach co do gotowości Waszyngtonu do działania w tym zakresie.
Niemal ideologiczna gorliwość w umniejszaniu wartości NATO jest stałym elementem polityki partyjnej w wielu głównych krajach UE. Na przykład, jak donosi Der Spiegel w listopadzie 2021 r., negocjacje koalicyjne w Niemczech ujawniły, że jedna ze stron odmówiła choćby wzmianki o „potencjale odstraszającym” sojuszu (zapewnianej przez USA funkcji NATO, która dla Niemiec Zachodnich przez wiele dziesięcioleci stanowiła zasadniczą gwarancję bezpieczeństwa!), widząc w sojuszu jedynie „forum dialogu”…
Przy takiej motywacji, logiczną konsekwencją koncepcji autonomii strategicznej zorientowanej na obronność byłaby stopniowa niezależność (podążanie własną droga) UE w sferze obronności.
Obraz ten dodatkowo komplikują poważne sprzeczności wewnątrz instytucji Unii Europejskiej w Brukseli dotyczące czynników leżących u podstaw koncepcji europejskiej autonomii strategicznej. W opinii Ch. Michela – który określa tę koncepcję, dość pompatycznie i bezpodstawnie, jako „cel naszego pokolenia” – argumentem za europejską autonomią strategiczną byłoby założenie, że Europa jest już jednym z czołowych strategicznych mocarstw i powinna po prostu wyzbyć się zahamowań i zachowywać się jak mocarstwo. Dla J. Borrella punkt wyjścia jest odwrotny, ponieważ jego zdaniem „znaczenie Europy na świecie…maleje”. Zatem według niego celem europejskiej autonomii strategicznej nie jest tyle eksponowanie siły Europy i UE, a raczej rozwój potencjału, który może powstrzymać lub odwrócić trend spadkowy.
Nie są to jedynie zawiłe rozważania teoretyczne, ale przemyślenia mające wpływ na realną politykę i dylematy. Można argumentować, jak w artykule opublikowanym w The Economist w październiku 2021 r., że „jeśli UE chce być mocarstwem globalnym, musi wpierw stać się takim lokalnie”. Oznaczałoby to bardzo pożądane skupienie się na rozszerzeniu UE i ogólnie na kwestiach wymagających pilnej uwagi w jej najbliższym sąsiedztwie, nawet jeśli nie są one tak atrakcyjne, jak na przykład strategia UE na Pacyfiku.
Bałkany to jeden z pierwszych kandydatów – istnieje ryzyko, że wszelkie zdobycze w dziedzinie stabilizacji uzyskane od lat 90. XX w. mogą zostać zmarnowane z powodu zamrożenia przez UE perspektywy członkostwa i uporczywego lekceważenia problemów, takich jak trudności nękające Bośnię i Hercegowinę. Sprawa Bośni i Hercegowiny jest szczególnie rozczarowująca, ponieważ to UE chciała (bardzo zdecydowanie) wziąć odpowiedzialność za ten kraj, zwłaszcza gdy przejęła mandat bezpieczeństwa od NATO w 2004 r.
Inną ofiarą zaniedbań jest Kaukaz, gdzie winę w pewnym stopniu można rozdzielić między Europę a USA. Jednak w dużej mierze wynika to z krótkotrwałej uwagi UE i niechęci do politycznego zaangażowania w strategicznie ważnym regionie – Zachód pozwolił, aby wyprzedziła go Rosja, która zdominowała region.
Te sprzeczności lub co najmniej problemy z koncentracją uwagi, nie są nieoczekiwane. Odzwierciedlają one dzisiaj rażący brak realistycznego pomysłu na europejską strategię (nie mówiąc już o autonomii strategicznej) w dziedzinie obronności. Wynika to w dużej mierze z braku konsensusu, a nawet zadowalającej zbieżności opinii w ocenie zagrożen. Kilka oczywistych przykładów. Istnieją zasadnicze różnice w stopniu wyczulenia na zagrożenie ze strony Rosji między byłymi członkami Układu Warszawskiego, państwami skandynawskimi i Zjednoczonym Królestwem (obecnie poza UE) a Europą Zachodnią i Południową. Z kolei mieszkańcy Europy Południowej wykazują znacznie większy niepokój związany z zagrożeniami terrorystycznymi pochodzącymi z Afryki Północnej. Często poruszanym tematem jest bezpieczeństwo energetyczne, jednak ani UE jako taka, ani Niemcy (wspierane przez inne komercyjnie nastawione państwa członkowskie UE) w sytuacjach kryzysowych nie są skłonne do zerwania zależności od Moskwy, wzmacnianej projektem Nord Stream, który w widoczny sposób narusza interesy Europejczyków w dziedzinie bezpieczeństwa, zwłaszcza we wschodniej części UE. Poszukiwanie europejskiej autonomii strategicznej powinno zatem rozpocząć się od rozwijania kultury myślenia strategicznego. Wypracowanie realnego porozumienia w kwestii oceny zagrożeń, wiążącego wszystkich członków UE, logicznie powinno nastąpić przed wdrożeniem europejskiej autonomii strategicznej, nie zaś po nim.
Często prostym sprawdzianem wiarygodności jakiejkolwiek koncepcji politycznej jest gotowość i chęć jej orędowników do okazywania zrozumienia tym, którzy mają wątpliwości co do intencji. Francja wydaje się być autentycznie przekonana, że europejska autonomia strategiczna jest najlepszą ofertą dla wszystkich starych i nowych członków UE. Ale kiedy sytuacja staje się trudna i trzej sojusznicy (a zarazem członkowie UE) stają przed prawdziwym hybrydowym wyzwaniem ze strony Białorusi, wspieranej przez Rosję, która otwarcie grozi UE, a zwłaszcza Europie Środkowo-Wschodniej, Francja nie widzi nic niewłaściwego w przyjmowaniu rosyjskich ministrów spraw zagranicznych i obrony na konsultacjach w Paryżu. Takie działanie jest sprzeczne z europejską solidarnością – na której rzekomo ma się opierać europejska autonomia strategiczna.
Niemniej ostatecznie, pomijając empatię i dyplomatyczną solidarność (choć są one ważne), decydującym argumentem lub wielką luką w narracji o potrzebie lub rzekomym pragnieniu Europy odrzucenia USA jako istotnego i niezbędnego gwaranta europejskiej obronności, jest brak fundamentalnych zdolności państw członkowskich UE.
Twarde fakty dotyczące zdolności militarnych są bezdyskusyjne. UE po prostu nie byłaby w stanie obecnie, ani w dającej się przewidzieć przyszłości, zastąpić NATO i zapewnić skuteczną zbiorową obronę kontynentu europejskiego. A skuteczność ta opiera się przede wszystkim na wyjątkowym potencjale, który USA są skłonne udostępnić Europie za pośrednictwem NATO. Sam czynnik odstraszający w postaci broni jądrowej jest na wagę złota. Jednak to samo dotyczy kluczowych czynników umożliwiających działanie, takich jak transport, łączność, wywiad, obrona przeciwrakietowa czy dostępność baz wojskowych rozmieszczonych na całym świecie. Przyczyny takiego stanu rzeczy nie są tajemnicą – w trakcie zimnej wojny Waszyngton był gotowy prześcignąć głównego przeciwnika w wydatkach na obronę, podczas gdy europejscy sojusznicy od dziesięcioleci pozostają w tyle za USA w tej dziedzinie, co jest jeszcze bardziej zauważalne od 1990 r. Skromny cel dotyczący przeznaczania 2% PKB na obronność uzgodniony na szczycie NATO w Newport w 2014 roku wciąż umyka wielu sojusznikom.
Należy też docenić kluczową rolę Stanów Zjednoczonych w operacjach i misjach kierowanych przez NATO, m.in. w Kosowie, Libii czy Afganistanie. Nawet pozorne sukcesy militarne państw europejskich w operacjach państwowych, takie jak francuska misja neutralizacji przywódcy terrorystów na Wielkiej Saharze we wrześniu 2021 r., nie byłyby możliwe bez amerykańskiego wsparcia w obszarze logistyki, rozpoznania i dostarczania paliwa.
Co więcej, nie jest żadną tajemnicą wojskową, że po latach redukowania potencjału swoich sił zbrojnych Europejczycy mają trudności z zapewnieniem nie tylko wyspecjalizowanych zdolności, ale także wystarczającej liczby jednostek gotowych do walki. Dotyczy to nawet dwóch krajów dysponujących najnowocześniejszymi siłami – Zjednoczonego Królestwa i Francji. Na zdolności pierwszego z nich szkodliwy wpływ ma Brexit, ale także obecne plany redukcji liczebności sił lądowych do poziomu ostatnio widzianego po wojnach napoleońskich. Wojsko francuskie, pomimo godnych pochwały wysiłków modernizacyjnych zmierzających do odtworzenia zdolności do prowadzenia działań wojennych o wysokiej intensywności, pozostanie przeciążone i będzie zmagać się z problemem ogólnych ograniczonych zasobów rezerwowych.
Kwestią tą zajmuje się obecnie NATO poprzez skoordynowaną reformę i aktualizację niezbędnego planowania wojskowego. Niemniej jednak powodzenie tego przedsięwzięcia, które zasadniczo musi gwarantować ciągłą wiarygodność w kwestii obrony zbiorowej, zależy od stałej dostępności odpowiednio skonfigurowanych i wyposażonych jednostek, dostarczanych zarówno przez północnoamerykańskich, jak i europejskich sojuszników. Wszelkie rywalizujące z tym plany alokacji skąpych zasobów, np. poprzez przypisywanie ich wyłącznie do potencjalnych zadań związanych z europejską autonomią strategiczną, mogą stanowić autentyczną przeszkodę dla zbiorowych wysiłków NATO.
Właściwa analiza tego stanu rzeczy może jedynie prowadzić do wniosku, że wzniosłym ambicjom dotyczącym koncepcji europejskiej autonomii strategicznej w sferze obronności, rozumianej jako oderwanie się od USA, nie towarzyszą współmierne środki. Ustępująca minister obrony Niemiec Annegret Kramp-Karrenbauer wyraziła to jasno w artykule dla Politico w 2020 r. Oto kluczowe fragmenty: „Iluzja europejskiej autonomii musi się skończyć” i „Europa nie będzie w stanie zastąpić kluczowej roli Ameryki jako gwaranta bezpieczeństwa”. Pomimo ostrej krytyki jej poglądów przez francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona (w wywiadzie zatytułowanym „Doktryna Macrona”), A. Kramp-Karrenbauer broniła swojego zdania. Po prostu zignorowała bezpodstawny zarzut, że jest winna „błędnej interpretacji faktów historycznych” i w niedawnym wywiadzie zaapelowała do UE o dążenie do osiągnięcia realistycznego celu w dziedzinie obronności europejskiej, tj. aby państwa członkowskie UE „stały się zdolne do działania w ramach NATO”, nie zaś poza nim.
W ostatniej części mojej analizy chciałbym nawiązać do tej ostatniej rekomendacji niemieckiej minister. Zawzięty upór (warty lepszej sprawy) w dążeniu do europejskiej autonomii strategicznej w sferze obronności w opozycji do USA jest, według słów dwóch doświadczonych i wnikliwych natowskich ekspertów „prawdopodobnie najbardziej oczywistym wyzwaniem dla koncepcji niepodzielnego sojuszu”. Choć w rozmaitych dokumentach można zatuszować te rozbieżności używając dobrze sprawdzonej metody “kreatywnej niejednoznaczności”, takie działanie jedynie „zamaskuje pęknięcia wynikające z niekompatybilności”.
Jak zatem zadbać o konstruktywne wykorzystanie koncepcji europejskiej autonomii strategicznej zamiast kreowania rozbieżności z podstawowym zadaniem NATO, jakim jest zbiorowa obrona?
Tylko zwiększenie europejskich zdolności obronnych w ramach sojuszu, za czym opowiada się A. Kramp-Karrenbauer, w połączeniu z bardziej efektywną koordynacją między tymi dwiema organizacjami, znacznie przyczyni się do spełnienia tych wymagań. Wyjaśnił to w październiku sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Powtórzył on apel o zacieśnienie współpracy NATO–UE w odpowiednich obszarach, w sposób respektujący odrębne mandaty obu organizacji, aby osiągnąć pozytywną synergię nie tylko w teorii, ale także w praktyce. Działania w tym zakresie opierałyby się na dotychczasowej współpracy, ale przy większej koncentracji na kwestiach takich jak mobilność wojskowa, cyber-bezpieczeństwo lub zagrożenia na morskim teatrze działań. Argumenty za tym są oczywiste: bezpieczeństwo europejskie może skorzystać jedynie na wzajemnym wzmacnianiu zdolności i narzędzi, istniejących lub przygotowywanych, jakimi dysponuje NATO i UE.
Rozwijanie, zwiększanie lub przynajmniej wzmacnianie potencjału wojskowego może służyć koncepcji europejskiej autonomii strategicznej, a jednocześnie pomagać NATO w jego trudnej roli w obszarze bezpieczeństwa i zbiorowej obrony, której nie można powierzyć nikomu innemu. J. Stoltenberg wyraźnie stwierdził, że należy zadbać o to, aby „nasza koncepcja bezpieczeństwa pozostała jednolita” i że „potrzebujemy więcej zdolności, a nie nowych struktur”. Pogląd ten całkowicie podziela większość sojuszników, w tym amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin, który niedawno potwierdził, że Waszyngton poprze „silniejszą i sprawniejszą europejską obronność”, jeśli wniesie ona „pozytywny wkład w bezpieczeństwo transatlantyckie i globalne oraz będzie kompatybilna z NATO”. Pocieszające jest, że ta opinia znalazła odzwierciedlenie w relacji z rozmowy telefonicznej prezydentów USA i Francji z 22 października, w której mówiono o „silniejszej europejskiej obronie, która uzupełnia NATO”. Innymi słowy europejska autonomia strategiczna może być wykonalnym projektem, jeśli zwiększy rzeczywiste zdolności i uniknie powielania struktur NATO.
Pojawiły się już ciekawe pomysły, jak można to zrobić w praktyce. We wspólnym artykule opublikowanym 10 października tego roku Alexander Vershbow i Hans Binnendijk proponują transatlantyckie porozumienie w sprawie europejskiej autonomii strategicznej, które mogłoby być jednocześnie włączone do dokumentów dotyczących nowej Koncepcji Strategicznej NATO i Strategicznego Kompasu UE.
Autorzy zgadzają się, że pomijając obawy [uzasadnione lub nie – RP] o wiarygodność Ameryki w Europie, USA naprawdę doceniłyby większą zdolność europejskich sojuszników i partnerów do dzielenia się z Amerykanami ciężarem obrony militarnej, który wzrasta w związku z koniecznością m.in. konfrontacji z Chinami w Azji. W szczególności Europejczycy powinni rozwinąć prawdziwe zdolności wojskowe, które złagodziłyby presję na istotne i unikalne amerykańskie aktywatory (enablers) (np. transport strategiczny i tankowanie) niezbędne w operacjach zarządzania kryzysowego w sąsiedztwie Europy. Co równie istotne, zmniejszenie nadmiernej zależności w każdym aspekcie europejskiej zbiorowej obrony pomogłoby Waszyngtonowi skoncentrować się na najważniejszych wyzwaniach, takich jak Rosja, w razie gdyby ta ostatnia zdecydowała się zagrozić bezpośrednio NATO.
Autorzy proponują bardzo konkretny poziom ambicji dla długoterminowego rozwoju europejskiej autonomii strategicznej – Europejczycy powinni dążyć do spełnienia 50% obecnych wymogów strategii wojskowej NATO. UE zapewnia całą gamę narzędzi, dedykowanych zasobów i mechanizmów, które można wykorzystać do tych celów. Niezależnie od tego, czy mowa o grupach bojowych (nigdy niewykorzystanych), stałej współpracy strukturalnej (PESCO) w dziedzinie obronności, Europejskiej Agencji Obrony czy wielu konkretnych funduszach mających na celu poprawę interoperacyjności i rozwój najnowocześniejszych zdolności europejskiego wojska – na pewno nie można mówić o braku instrumentów. Powinny być one wykorzystywane do osiągania rezultatów, które wpisują się w zatwierdzoną koncepcję polityczną.
Czy będzie to trudne? Oczywiście, a co więcej, w rzeczywistości mało prawdopodobne w perspektywie krótkoterminowej. Niemniej w dłuższej perspektywie takie pomysły są jedynym sposobem przetestowania autentyczności projektu europejskiej autonomii strategicznej i sprowadzenia go do racjonalnego poziomu rzeczywistości politycznej i obronnej. Zbiorowa obrona nie jest obszarem, w którym ryzykowne eksperymenty polityczne i wzniosłe hasła mogą ochronić żywotne interesy państw europejskich w dziedzinie bezpieczeństwa.
Paradoks wygląda następująco: Europejczycy raczej nie odniosą sukcesu, działając na własną rękę. Z uwagi na obecną zależność w dziedzinie obronności od Stanów Zjednoczonych, to Waszyngton może de facto zachęcać Europejczyków do osiągnięcia praktycznych i racjonalnych celów dotyczących europejskiej autonomii strategicznej. W ten sposób pozytywne sprzężenie zwrotne może w ostatecznym rozrachunku przynieść korzyści europejskiemu bezpieczeństwu i projektom, takim jak Inicjatywa Trójmorza, które mogą się rozwijać tylko w bezpiecznym otoczeniu. I nie mam wątpliwości, że kraje Inicjatywy Trójmorza, doskonale znające burzliwą historię kontynentu, która zbyt często stawiała ich w roli przedmiotów, a nie podmiotów, na europejskiej szachownicy wielkich mocarstw, z entuzjazmem poparłyby rozwój koncepcji EAS w tym kierunku.
Powyższa analiza została przygotowana na zlecenie biura poselskiego Witolda Waszczykowskiego, przewodniczącego Grupy Przyjaciół Trójmorza frakcji EKR w Parlamencie Europejskim. Tekst stanowi część serii publikacji eksperckich poświęconych zagadnieniom Trójmorza i Unii Europejskiej. Poglądy wyrażone w niniejszej analizie są poglądami autora.